TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

29.03.2019

Christian Maghoma: W Gdyni lepiej poznałem siebie

Urodził się w Demokratycznej Republice Konga, ale wychował w Anglii. Londyn zamienił na Gdynię i dziękuje za to w modlitwach. Kibiców Arki uważa za najlepszych na świecie, na treningach krył Harry?ego Kane?a, a w wolnym czasie? Zresztą sami przeczytajcie! Z Christianem Maghomą spędziliśmy kilka godzin: najpierw w jednej z gdyńskich restauracji, a później w jego mieszkaniu. Czas, abyście i Wy lepiej poznali środkowego obrońcę żółto-niebieskich?

ANDRZEJ RUKŚĆ I PAWEŁ MARSZAŁKOWSKI: Fajnych masz sąsiadów?

 

CHRISTIAN MAGHOMA: Wiecie, że zupełnie ich nie znam? Nikogo poza Fredem Helstrupem i Marko Vejinoviciem, którzy mieszkają na innych piętrach. Od kiedy się wprowadziłem, na korytarzu spotkałem dosłownie jedną osobę.

 

Może Kubę Wojewódzkiego? Ma w tym budynku apartament. Kojarzysz gościa?

 

Kto to?

 

Pan z telewizji. Łączy was wspaniały widok za oknem. Przed Arką dwa niezwykle ważne mecze. Patrzenie na morze uspokaja cię?

 

Uwielbiam ten widok. Myślę, że nigdy mi się nie znudzi. Kiedy wracam do domu i patrzę na morze, naprawdę się uspokajam. To dobry sposób na koncentrację. Przed najbliższymi spotkaniami będę więc sporo patrzył przez okno…

 

 

Wychowałeś się w Anglii, ale na świat przyszedłeś w Demokratycznej Republice Konga. Co zapamiętałeś z Afryki?

 

Z Lubumbashi nie zabrałem ze sobą ani jednego wspomnienia, ponieważ kiedy przenieśliśmy się z rodziną do Londynu, miałem niecałe dwa lata. Od tamtego czasu byłem w DR Konga tylko raz, w 2017 roku, przy okazji powołania do reprezentacji.

 

Pojechałeś wtedy na zgrupowanie po raz pierwszy i – na ten moment – ostatni. Dlaczego selekcjoner nie zadzwonił ponownie?

 

Zadebiutowałem przeciwko Botswanie, wygraliśmy 2:0. Kilku obrońców było wtedy kontuzjowanych, więc trener Florent Ibenge postawił na mnie. Jednak gdy wszyscy są zdrowi, o powołanie niełatwo. W reprezentacji występują naprawdę świetni zawodnicy: Yannick Bolasie, którego trzy lata temu Everton kupił z Crystal Palace za blisko 30 milionów euro, Benik Afobe – wychowanek Arsenalu, dziś w Stoke City, czy Gael Kakuta z Rayo Vallecano, a kiedyś wypożyczony z Chelsea do Vitesse Arnhem, gdzie grał razem z Marko Vejinoviciem. Albo Cedric Bakambu, którego Villarreal sprzedał do Chin za 40 milionów euro… I tak można wymieniać.

 

Może nie są to gwiazdy z pierwszych stron gazet, ale na pewno solidni zawodnicy…

 

I w większości doświadczeni. Zabrakło punktu, by DR Konga zagrała na mundialu w Rosji. Za to teraz, do ostatniej kolejki kwalifikacji, trwała walka o Puchar Narodów Afryki. Tego samego dnia, gdy Polska zwyciężyła z Łotwą, DR Konga wygrała z Liberią, dzięki czemu ostatecznie awansowała. Na środku obrony zagrali Marcel Tisserand z Wolfsburga i Christian Luyindama Nekadio z Galatasaray. Presja była ogromna, ale udało się, więc wkrótce może nadejść moment, w którym szansę dostaną młodsi zawodnicy. Selekcjoner wie, że gram w Arce i zapewnia, że bacznie obserwuje moje poczynania.

 

Na koncie masz również występy w juniorskich zespołach reprezentacji Anglii. Zresztą kiedyś powiedziałeś: „Urodziłem się w DR Konga, ale jestem Anglikiem”. Wciąż czujesz się bardziej Anglikiem?

 

Tak, to chyba naturalne, że większa więź łączy mnie z krajem, w którym mieszkałem przez zdecydowaną większość życia. Jednak szanuję również kraj moich przodków. Nie ma co się oszukiwać – w tej chwili bliżej mi do występów dla DR Konga. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Dziś najważniejsze dla mnie jest reprezentowanie barw Arki i tylko na tym się koncentruję.

 

Masz dwóch braci, którzy również są piłkarzami. 31-letni Jacques gra w Birmingham City i ma na koncie 20 meczów w reprezentacji DR Konga, z kolei 17-letni Paris strzela gole dla młodzieżowych drużyn Tottenhamu i reprezentacji Anglii do lat 18. Który z was jest najlepszy?

 

Zawsze powtarzam, że z naszej trójki to Paris ma największy talent. Mówię to wszystkim, tylko nie jemu, żeby nie odleciał. To taka typowa „dycha”. Ale grywa też niżej – jako defensywny pomocnik.

 

Wróżysz mu dużą karierę?

 

Paris błyskawicznie się rozkręca. Nie ma jeszcze 18 lat, a już gra w zespole U-23. I strzela gole! Ma świetny sezon. We wszystkich rozgrywkach, łącznie z młodzieżową Ligą Mistrzów, zagrał dla Tottenhamu ponad 20 razy i zdobył osiem bramek. Do tego notuje asysty. To typ technicznego zawodnika. Przypomina mi Paula Pogbę – wszędzie go pełno, panuje nad przebiegiem meczu. Pyk, pyk, pyk. Posyła piłkę tam, gdzie jest potrzebna. Sporo mówi już sam fakt, że jest regularnie powoływany do reprezentacji Anglii U-18. Jasne, Jacques od wielu lat gra w Championship, co jest naprawdę dużym osiągnięciem – ciężko na to pracował, ale uważam, że młody może zajść znacznie wyżej.

 

A jakie są twoje sportowe marzenia?

 

Jest ich wiele.

 

Wymień trzy.

 

A więc tak… Po pierwsze: wygrać derby i utrzymać się w ekstraklasie. Przysięgam, to teraz moje największe marzenie. Po drugie: zagrać w Premier League. A trzecim marzeniem podzieliłem się niedawno z Nabilem Aankourem. Oglądaliśmy mecz Bayernu z Liverpoolem i nagle powiedziałem do niego: „Zobaczysz, pewnego dnia zagram w Lidze Mistrzów”.

 

Skoro zahaczyłeś o Liverpool, musimy wywołać prawego obrońcę „The Reds”. Trent Alexander-Arnold to jeden z „kozaków”, z którymi miałeś okazję mierzyć się na boisku. Jak go wspominasz?

 

Bardzo waleczny i świetny technicznie zawodnik. Graliśmy przeciwko sobie, gdy miał już na koncie występy w pierwszej drużynie Liverpoolu. Strzelił w tym meczu gola i zanotował dwie asysty. Jest ode mnie o rok młodszy, a wychodzi na Bayern i swoją boiskowa postawą krzyczy „Kim właściwie jest Ribery?!”. Nikogo się nie boi i tym mi imponuje. W spotkaniu Bayernu z Liverpoolem wystąpił też Renato Sanches. Przeciwko niemu również grałem.

 

W jakich okolicznościach?

 

Podczas któregoś z turniejów towarzyskich. Tottenham, Real Madryt, Everton i jeszcze kilka mocnych ekip. W finale pokonaliśmy Benfikę z Sanchesem w składzie.

 

Podejrzewamy, że „mocnych nazwisk”, z którymi biegałeś po tym samym boisku jest znacznie więcej…

 

Faktycznie, trochę się uzbierało. Marcus Rashford, Dominic Calvert-Lewin, Joe Gomez czy Kyle Walker-Peters to kilka z nich.

 

Ostatni z wymienionych zawodników był twoim kolegą w Tottenhamie. W poprzednim sezonie regularnie grałeś w drużynie U-23. Miałeś jakąkolwiek styczność z pierwszym zespołem?

 

Najczęściej przy okazji wewnętrznych sparingów. Podczas jednego z takich meczów odpowiadałem za krycie Harry’ego Kane’a. Jest dokładnie taki, na jakiego wygląda z perspektywy trybun czy kanapy: bardzo silny oraz inteligentny w poruszaniu się. Świetnie gra obiema nogami i głową. Po prostu: perfekcyjny napastnik. Przez 90 minut starałem się go powstrzymywać i jednocześnie zachwycałem się jego postawą. Fakt, że jest topowym snajperem to nie efekt czarodziejskiej różdżki, a ciężkiej pracy, jaką od lat wkłada w treningi. To prostsze niż mogłoby się wydawać: ciężko pracujesz – dobrze grasz. Przyczyna – skutek. Schemat, który sprawdza się nie tylko w futbolu, ale i w życiu generalnie. Harry Kane nie był najszybszy na boisku, ale za każdym razem był pierwszy przy piłce.

 

Moussa Dembele też imponował?

 

To najsilniejszy zawodnik, z którym grałem. Nie jest przesadnie wysoki czy szeroki w barkach, jednak ma ogromną siłę. Na treningach nigdy nie dawał odebrać sobie piłki, przysięgam! Nigdy, nawet w „dziadku”.

 

 

Walker-Peters, Dembele, Kane… Miałeś ich na wyciągnięcie ręki. Nie kładłeś się spać z przekonaniem, że twoje miejsce jest w pierwszym zespole Tottenhamu?

 

Jasne, marzyłem o pierwszej drużynie, jednak równocześnie byłem świadomy, że musiałbym okazać się lepszy od: Vertonghena, Alderweirelda, Davinsona Sancheza czy Juana Foytha. Doskoczenie do ich poziomu byłoby bardzo trudne.

 

Trudne czy niemożliwe?

 

Wszystko jest możliwe. Z perspektywy czasu przyznaję, że nie robiłem wystarczająco dużo, aby zasłużyć na szansę. Byłem młodszy i przede wszystkim mniej dojrzały. Myślałem: „jakoś to będzie”. Teraz wiem, że to tak nie działa. Każdego dnia musisz dawać z siebie wszystko – pracować ciężej od kolegów z drużyny. Tego nauczyłem się dopiero w Gdyni, dlatego podwójnie doceniam transfer do Arki. Tutaj lepiej poznałem samego siebie.

 

Analizujesz każdy swój mecz?

 

Jasne, przede wszystkim zwracam uwagę na to, co zrobiłem źle. W spotkaniu z Lechem popełniłem błąd przy kryciu Gytkjaera. Obejrzałem tę akcję wiele razy, wyciągnąłem wnioski i w meczu z Legią, gdy kryłem Carlitosa, sytuacja już się nie powtórzyła. Jeśli mam problem z jakimś zagraniem, trenuję je do skutku. W Tottenhamie nie miałem takiego nastawienia. Dobra mentalność to połowa sukcesu. Jedni uświadamiają to sobie w wieku 15 lat, drudzy – jak ja – potrzebują trochę więcej czasu, a jeszcze inni obudzą się dopiero po zakończeniu kariery. Albo nigdy się nie obudzą.

 

Załóżmy, że nadchodzi dzień twojego powrotu do Anglii. Możesz wybrać dowolny klub z Premier League. Podpisujesz kontakt z…?

 

Chelsea.

 

Jak to? Wychowanek Tottenhamu w Chelsea?!

 

Najpierw zacząłem kibicować Chelsea, a dopiero potem – w wieku ośmiu lat – trenować w Tottenhamie. Co nie znaczy, że zmieniłem uczucia względem „The Blues”. Miłość do Chelsea zaszczepił we mnie tata, który był wielkim fanem Jose Mourinho.

 

Był? To znaczy, że już nie jest?

 

Powiedzmy, że kiedyś kochał go bardziej. Teraz uważa, że „The Special One” zatracił gdzieś tę swoją wyjątkowość. Poczuł się zbyt potężny i to go zgubiło. Ja zresztą myślę podobnie. Ale wracając, już trochę poważniej: gdybym faktycznie stanął kiedyś przed szansą gry w Premier League, to nie wybrzydzałbym co do klubu. To liga, o której marzą wszyscy zawodnicy na świecie. Jeśli nie, to po co grają w piłkę?

 

Tuż przed podpisaniem kontraktu z Arką, byłeś w Holandii, konkretnie w Enschede. Dlaczego nie zostałeś zawodnikiem FC Twente?

 

Spotkałem się tam z właścicielem klubu, który przyznał, że podoba mu się, jak wyglądam na treningach. Ale na komplementach się skończyło. Twente akurat spadło do drugiej ligi. Holendrzy zasygnalizowali, że szukają bardziej doświadczonego obrońcy, ponieważ ich celem jest błyskawiczny powrót do Eredivisie. „No tak, wszyscy chcą mieć w drużynie doświadczonych defensorów. Tylko kiedy młody ma zdobyć doświadczenie, skoro nikt nie daje mu szansy?” – pomyślałem zrezygnowany i wróciłem do Londynu. A niedługo potem wsiadłem w samolot do Polski

 

Naprawdę nie żałujesz?

 

Wręcz przeciwnie! Dziękuję Bogu, że właśnie tu mnie pokierował.

 

Jednym z twoich pierwszych doświadczeń w Gdyni była prezentacja drużyny na legendarnej „Górce”. Byłeś zaskoczony formą tego wydarzenia?

 

I to jak! Gdzie się nie obejrzałem – kibice. Tysiące żółto-niebieskich fanatyków. Wszyscy śpiewali, jakby trwał mecz. Natychmiast wyciągnąłem telefon i zacząłem to nagrywać, żeby pokazać znajomym, w jak niesamowitym klubie wylądowałem. Tę prezentację będę wspominać do końca życia. Od tamtej pory sądzę, że na świecie nie ma lepszych kibiców.

 

Aż do tego stopnia?

 

Nie przesadzam! Zanim przyjechałem do Gdyni, usłyszałem od kilku osób: „Fani Arki są najlepsi!”. Studziłem emocje i odpowiadałem: „Całkiem możliwe, ale poczekajcie – muszę to sprawdzić osobiście”. No i sprawdziłem. Dziś bez wahania mówię: „Tak, kibice Arki są najlepsi!”. Nawet kiedy przegrywamy, doping nie cichnie. Niesamowite! Dla was może to być oczywiste, jednak poza Polską taka postawa jest rzadkością. Teraz musimy sprawić, aby nasi kibice znowu byli szczęśliwi. Są z nami w złych chwilach, jednak zasługują, aby powróciły te dobre. Jestem przekonany, że wkrótce nadejdą i znów wszyscy będziemy mieli mnóstwo powodów do radości.

 

Choć w ostatnich meczach nie udało się wygrać, sporo kibiców chwali twoją grę. Docierają do ciebie te głosy?

 

Tak, odczuwam sympatię i wparcie. Mam wrażenie, że kibice Arki faktycznie mnie polubili. To miłe i ważne. Bardzo im za to dziękuję! Staram się odwdzięczać maksymalnym zaangażowaniem. Czasami gram dobrze, czasami gorzej, ale zawsze daję z siebie sto procent. Będę walczył dla Arki do ostatniego tchu.

 

A jak przyjęła cię drużyna? Bez problemów zaaklimatyzowałeś się w gdyńskiej szatni?

 

Czuję się w niej znakomicie, koledzy bardzo szybko mnie zaakceptowali. Wiecie, w życiu spotkałem się z różnymi stereotypami – na przykład, że czarnoskórzy zawodnicy są małomówni albo sprawiają wrażenie wiecznie wkurzonych. Niesłusznie bywamy tak postrzegani. Na szczęście nie w Gdyni. Tu przyjęto mnie bardzo serdecznie i pozytywnie. Staram się być osobą uśmiechniętą i kontaktową, lubię pożartować – myślę, że koledzy szybko to dostrzegli i docenili.

 

Całkiem możliwe, że dobry grunt przygotował ci Yannick Sambea, z którym minąłeś się w Arce. Podobnie jak ty, ma korzenie w DR Konga. Pierwsze skojarzenie z Yannickiem to szeroki uśmiech…

 

Zdążyłem poznać Yannicka. Spotkaliśmy się przypadkiem, kiedy przyjechał do Gdyni po swoje rzeczy. Nawet podrzucił mnie do hotelu, więc była okazja, żeby pogadać. To rzeczywiście bardzo miły facet.

 

Wspomniałeś, że lubisz żartować. W piłkarskiej szatni okazji raczej nie brakuje…

 

Ha, bywa ostro! Ale mam do siebie duży dystans i ciętą ripostę, więc nie pozostaję dłużny. Zdążyłem się przyzwyczaić, ponieważ dorastałem w rodzinie, w której żarty są na porządku dziennym. „Jesteś brzydki! Jesteś do kitu! Jesteś gruby! Jesteś chudy!” i tak w kółko.

 

Ale gdy ktoś powie do ciebie: „Jesteś wysoki!”, to akurat nie żartuje. Prawie dwa metry wzrostu i niezły wyskok to charakterystyka gościa, którego rywale niechętnie widzieliby w swoim polu karnym podczas stałych fragmentów. W sieci znaleźliśmy gola, którego strzeliłeś w meczu z West Hamem – robi wrażenie!

 

Pamiętam to trafienie: dynamiczny nabieg i mocny strzał głową w „okienko”. Bramkarz był bez szans.

[Wspomnianego gola możecie zobaczyć TUTAJ]

 

Powtórzysz to w koszulce Arki?

 

Mam nadzieję, oby jak najszybciej. Wciąż pracuję nad jeszcze lepszym wyskokiem. W tym elemencie wzorem mogą być: Maciek Jankowski czy Aankour. Oj tak, Nabil skacze jak szalony! Jest ode mnie niższy o głowę, a gdy obaj się wybijemy, potrafi spojrzeć z góry.

 

Moglibyście razem porzucać do kosza. Po meczu z Legią wymieniłeś się koszulkami z Robertem Upshawem, koszykarzem Arki. Lubisz tę dyscyplinę?

 

Uwielbiam! Kiedy mam czas, chodzę do Gdynia Areny na mecze chłopaków. Ostatnio byłem, gdy przyjechała drużyna z Zielonej Góry. To było świetne, emocjonujące widowisko, no i Arka wygrała! W moim prywatnym rankingu ulubionych dyscyplin koszykówka jest tuż za piłką nożną. Niestety ograniczam się do oglądania, nie potrafię grać. W Anglii o wiele popularniejsze jest rugby, czy nawet krykiet.

 

 

Mieszkasz w Gdyni od prawie roku. Tęsknisz za rodziną i przyjaciółmi?

 

Szczerze? Rozłąka nigdy nie była dla mnie problem. Naturalnie, tęsknię za bliskimi, ale nie czuję z tego powodu dyskomfortu. Samodzielności nauczyłem się już w Londynie. Z rodzinnego domu wyprowadziłem się jako 17-latek, ponieważ wszyscy młodzi zawodnicy Tottenhamu kwaterowani są w sąsiedztwie ośrodka treningowego. Drużyna „rozrzucona” po kilkunastu domach – w każdym po dwóch zawodników, którymi opiekują się – nazwijmy to – przybrane rodziny. Tak więc przez kilka lat z prawdziwymi rodzicami widywałem się tylko w weekendy. W tygodniu pełna koncentracja na treningu i nauce.

 

A za Londynem tęsknisz?

 

Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Gdynia stała się moim drugim domem. To wspaniałe miejsce do życia. Miasto jest przepiękne, a ja mieszkam w jego centrum i wszędzie mam blisko. Uwielbiam odkrywać tu kolejne miejsca, szczególnie restauracje.

 

Twoje ulubione?

 

Trudny wybór… W Gdyni jest mnóstwo świetnych restauracji. Może Haos i Monte Verdi? W Haosie byłem z dwieście razy! Uwielbiam azjatycką i włoską kuchnię.

 

Znamy TOP2 restauracji, a TOP1 jeśli chodzi o danie?

 

Soya Wok, czyli makaron sojowy ze smażonymi owocami morza, jajkiem, bazylią i pastą chili. Kiedy posmakowałem tego po raz pierwszy, oszalałem – totalnie się zakochałem. Podobnie jak w polskich cenach. Tu wszystko jest kilka razy tańsze niż w Londynie. Na przykład pizza: w Londynie zapłacisz za nią około 80 złotych w przeliczeniu, tu 20. Za każdym razem myślę: „Jak to możliwe?”. Śmieję się z londyńskich kumpli: „Jak możecie żyć w tym mieście?! W Polsce wszystko jest o wiele tańsze i lepsze!”. Jestem tu naprawdę szczęśliwy.

 

Więc może powiedz młodszemu, rzekomo najbardziej utalentowanemu bratu: „Paris, przeprowadzaj się do Gdyni!”.

 

Ha, pożyjemy-zobaczymy… Gdyby faktycznie zastanawiał się nad przyjazdem do Gdyni, z czystym sumieniem doradziłbym mu ten ruch. To świetne miejsce, aby zdobyć doświadczenie. Tak jak wspomniałem: widzę po sobie, jak bardzo rozwijam się tu z miesiąca na miesiąc. Nabieram pewności, jestem lepszy w wielu aspektach.

 

 

Ale na początku nie było łatwo. Twoi rodzice przyjechali do Gdyni na mecz z Lechem Poznań, który obejrzałeś razem z nimi z trybun… Co wtedy czułeś?

 

Byłem sfrustrowany, nie ma co ukrywać. To był mój trzeci miesiąc w Arce. Ciężko pracowałem, żeby wywalczyć miejsce na boisku, ale tak już w życiu jest, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Bóg daje nam wyzwania. Naszym zadaniem jest je przeskakiwać. Więc powiedziałem sobie: „Musisz pracować jeszcze ciężej, w końcu będą tego efekty. Krok po kroku”.

 

W ostatnich tygodniach zrobiłeś spory krok. Zacząłeś grać w pierwszym składzie. Myślisz, że zakotwiczysz na boisku na dłużej?

 

Wreszcie otrzymałem szansę, by udowodnić, co potrafię. Robię wszystko, co w mojej mocy, aby ją wykorzystać. I jednocześnie dziękuję Bogu, że mogę występować przed tysiącami wspaniałych kibiców. To niezwykłe doświadczenie, które traktuję jak błogosławieństwo. Gdy grałem w Anglii, na trybuny przychodziło po dwieście osób… Kto wie, może utrzymam miejsce w jedenastce, ale wiadomo, że tego samego pragnie dwudziestu kilku gości. Jeśli piłkarz twierdzi, że dobrze mu w roli rezerwowego, niech zmieni zawód.

 

A jeśli – odpukać – wrócisz na ławkę, załamiesz się?

 

Absolutnie nie! W moim podejściu nic się nie zmieni: będę harować równie mocno, by w każdej chwili być gotowym do wejścia na boisko i wsparcia drużyny. Tego wymaga się od profesjonalistów. Życie piłkarza to nieustanna ciężka praca na treningach. Podkreślam: nieustanna. Mogę zagrać świetny mecz z Lechią, ale to nie powód, by zwolnić obroty, ponieważ kilka dni później, z Pogonią, może być beznadziejnie i przed Miedzią wyląduję na ławce. Dlatego właśnie nie można popadać w samozachwyt, tylko pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Przed chwilą rozmawialiśmy o koszykówce – jestem pod wrażeniem mentalności zawodników, którzy uprawiają tę dyscyplinę. Zdarza się, że grają trzy mecze w tygodniu. Między meczami treningi. A przed albo po treningu siłownia. I to wszystko na sto procent. Niesłychanie profesjonalne podejście. Kobe Bryant czy LeBron James to roboty! Staram uczyć się podejścia od najlepszych. Może nigdy nie osiągnę nawet ułamka tego co oni, ale będę próbował.

 

Nie wszyscy piłkarze mają takie podejście…

 

Moim zdaniem to właśnie podejście do treningów tworzy różnicę między zawodnikami najlepszymi a po prostu dobrymi. Najlepsi harują każdego dnia. Spójrzcie na Leo Messiego i Cristiano Ronaldo – obaj są na szczycie od ponad dekady. Kilkanaście lat nieprawdopodobnej pracy. Przecież mogliby wyluzować, trochę odpuścić, a i tak byliby świetni. Ale nie, oni nadal dają z siebie wszystko. Chcą być jeszcze lepsi.

 

Kwestia ambicji.

 

Dokładnie! Trzeba być wciąż głodnym postępu. Ludzkie ciało potrafi więcej niż myślimy. Kiedy już wydaje ci się, że doszedłeś do granicy, ona się przesuwa i możesz zrobić kolejny krok. Przekraczasz kolejne bariery. Każdego dnia chcę wskakiwać wyżej. Na każdym kolejnym treningu chcę biegać szybciej i podawać celniej. W każdym meczu chcę zagrać lepiej niż w poprzednim. Tylko w ten sposób mogę wywalczyć miejsce w składzie. Między Luką, Frederikiem i mną jest naprawdę zdrowa rywalizacja. Nie zapominajmy o Adamie Danchu, który przeciwko Lechowi zagrał jako stoper i moim zdaniem spisał się dobrze. Każdy z nas zasuwa na treningach. To rywalizacja, która Arce może wyjść tylko na dobre.

 

Masz kilka tatuaży. Co przedstawiają?

 

Na przedramieniu wytatuowałem cytat z biblii, który oddaje sens modlitwy: „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Obok: róża – moja mama ma na imię Rose. Dalej: „miłość” i „rodzina” po francusku. Są też pierwsze litery imion mojego rodzeństwa. Mam jeszcze jeden tatuaż, którego nie widać. I bardzo dobrze, bo to sekret!

 

Twoje tatuaże nawiązują do Boga i rodziny, więc domyślamy się, że to właśnie twoje priorytety…

 

Bóg jest dla mnie wszystkim. Gdy byłem dzieckiem, mama i tata tłumaczyli, że Bóg jest najważniejszy – że jeśli mu zaufasz, wszystko będzie dobrze. Tuż obok Boga jest rodzina.

 

Wspominałeś już trochę o braciach i rodzicach. Może chcesz opowiedzieć o nich coś jeszcze?

 

A więc tak: tata to typ lidera. Nigdy nie spotkałem lepszego przywódcy od niego. Nie miał w życiu łatwo. Wyjechał z kraju, w którym zostawił wszystko, również rodzinę i przyjaciół. Jego ojciec – mój dziadek zmarł, gdy tata był w moim wieku. Musiał więc uporać się z wielkim bólem, ale i nauczyć samodzielności. A potem nas wychować. Ma trzech synów, którzy grają w piłkę. Tata wyrzekł się wielu rzeczy, aby podporządkować nasze życie futbolowi. Prowadził nas za rękę przez świat. Dosłownie i w przenośni. Każdego dnia zawoził i odbierał z treningów, nie odpuszczał żadnego naszego meczu – również tych wyjazdowych. Przykładowy weekend: ja grałem w Londynie, starszy brat w Birmingham, a młodszy w Manchesterze – tata był na każdym z tych meczów. I tak tydzień w tydzień. Zresztą teraz wygląda to podobnie: kilka miesięcy temu przyleciał zobaczyć, jak gram z Cracovią – rano wrócił do Anglii i prosto z lotniska pojechał na mecz do Birmingham, a stamtąd do Londynu, gdzie występował Paris.

 

Musi to lubić.

 

Oj tak, tata kocha futbol. No i kocha swoich synów. Jest szczęśliwy, że spełniamy marzenia. Chce nam w tym towarzyszyć. Młodszy brat jest podobny do mnie, a starszy zawsze spokojny. Niczym się nie przejmuje. Praktycznie codziennie rozmawiamy, najczęściej podczas gry na konsoli. Jacques ma dwójkę fantastycznych dzieciaków. No i zgadnijcie, co porabia jego ośmioletni syn…

 

Nie jest to najtrudniejsza zagadka w naszym życiu. Gra w Tottenhamie?

 

Ha, nie! Właśnie podpisał kontrakt z Arsenalem.

 

Ups… Wciąż nie z Chelsea!

 

Zobaczycie, że ten dzień kiedyś nadejdzie! Ktoś z naszej rodziny zagra dla „The Blues”. Może mój syn? Tylko najpierw musi się urodzić.

 

Jesteście piłkarską rodziną do sześcianu. Wasz ojciec też musiał być piłkarzem!

 

Tak twierdzi, ale nie wierzymy mu. „Kiedy byłem młody, Afryka mnie podziwiała” – takie bajki opowiada. Co najwyżej występował w jakiejś lidze podwórkowej.

 

Poza braćmi-piłkarzami masz też siostrę. Tylko nie mów, że ona również gra w piłkę…

 

Jako jedynej udało jej się uchować. To z kolei najmądrzejsza osoba, jaką znam. Odkąd pamiętam, była najlepszą uczennicą w szkole. Teraz ma świetną pracę. Zajmuje się tworzeniem zwiastunów filmowych w wytwórni Universal. Choć niedawno dostała ofertę z Netflixa i całkiem możliwe, że z niej skorzysta.

 

A mama?

 

No tak, mama… Niesamowita kobieta! Panuje nad nami wszystkimi. Zdarza się, że tata jest zły, ja jestem zły, wszyscy są źli – wtedy wkracza mama i w jakiś magiczny sposób sprawia, że po chwili śmiejemy się do łez. To niesłychanie cierpliwa i pracowita osoba. Wyobraźcie sobie: całą gromadą wracaliśmy z treningów w ubłoconych strojach – wszystko to prała i przygotowywała na następny dzień. Mało tego! Na stole zawsze czekał na nas pyszny obiad… Mama i tata doskonale się uzupełniali. Jestem wdzięczny Bogu za to, że ich mam i że obdarzył naszą rodzinę tyloma łaskami. Wiem, że nad nami czuwa.

 

Wiemy już, co jest dla ciebie ważne. Znamy twoje ulubione dyscypliny i restauracje. Zdradź nam, co jeszcze lubisz robić w wolnym czasie?

 

Jestem fanem anime, czyli japońskich filmów animowanych. Naruto, Dragon Ball i tak dalej… Zaraziłem się od starszego brata. Kiedy byłem dzieciakiem, a on już nastolatkiem, to za każdym razem, gdy wchodziłem do salonu, w TV leciał Dragon Ball Z. W kółko. Zacząłem więc oglądać to razem z nim i przepadłem.

 

A ulubione miejsce na urlop?

 

Za każdym razem ląduję gdzie indziej. Na przykład w ubiegłym roku byłem w Dubaju. Było niesamowicie, ale nie wrócę tam, ponieważ na świecie jest zbyt wiele pięknych miejsc, których jeszcze nie odwiedziłem. Tajlandia, RPA, Jamajka, USA… Wiele, wiele miejsc do odkrycia. Tymczasem Jacques po raz ósmy zaliczył Dubaj. Pytam go: „Stary, nie nudzi ci się tam?”. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy przy każdej okazji lecą w to samo miejsce.

 

Więc gdzie polecisz w tym roku?

 

Na tę chwilę odpowiedź brzmi: „gdzieś”. Jeszcze nie wiem gdzie. Może do Hiszpanii? Albo do Miami? Pomyślę o tym, jak już utrzymamy się w ekstraklasie.

 

 

Rozmawiali: Andrzej Rukść i Paweł Marszałkowski. 








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia