TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

20.08.2017

Ruben zatęsknił za Polską.

Ucieczka z klubu po niecałych dwóch miesiącach, praca z legendą reprezentacji Niemiec i odzierający drużynę z marzeń gol stracony w 117. minucie. Rubenowi Jurado nie mogło się nudzić odkąd w 2015 roku wyjechał z Polski, ale wrócił na nasze boiska, żeby jeszcze raz się przypomnieć kibicom.

Teraz ma być mu łatwiej niż w Gliwicach, a już tam spisywał się dobrze.

 

– Przyzwyczaiłem się już do Polski. Na początku miałem mieszane odczucia, dziwiło mnie na przykład to, że wieczorami na ulicach Gliwic nie było w ogóle ludzi. W Gdyni pod tym względem jest dużo lepiej, ale z każdym miesiącem będzie chłodniej i życie będzie zamierać. Już to wiem, więc nie będę zdziwiony. Ale to dosyć ładne miasto, jest blisko do Sopotu czy Gdańska. Zdążyłem już trochę czasu spędzić na plaży, przespacerowałem się po waszym słynnym molo. Jest dobrze, czuję się tu komfortowo – uśmiecha się Ruben Jurado.


W meczu z Górnikiem w Zabrzu strzelił pierwszego gola po powrocie na polskie boiska. Tym razem jednak nie musiał po spotkaniu godzinami wisieć na telefonie, żeby opowiedzieć najbliższym o swoich wrażeniach. Jego ukochana żona i dwie córeczki, ośmioletnia India i sześciomiesięczna Valentina, nareszcie są przy nim. W Gliwicach czuł się samotny.

 

–Po treningu mam do kogo wrócić, czeka na mnie jedzenie, bawię się z córeczkami. W Gliwicach długo byłem sam i bardzo się cieszę, że w Gdyni od początku mieszkam z rodziną. Żona i dwie córeczki dają mi mnóstwo radości. Starsza, India, od początku września pójdzie tu do szkoły. Rozglądamy się za taką, w której lekcje prowadzone są po angielsku – opowiada Hiszpański napastnik, który mimo zaledwie rocznej umowy z Arką wiąże swoją przyszłość z Polską.

 

Los odda, to co zabrał


Gdyby nie wydarzenia ze 117. minuty meczu pomiędzy Albacete i Atletico Baleares, pewnie nie oglądalibyśmy dziś Jurado w ekstraklasie. To był półfinał barażu o awans do Segunda Division, czyli na zaplecze hiszpańskiej ekstraklasy. Goście z Majorki u siebie zremisowali 1:1, a na wyjeździe, dzięki bramce zdobytej przez byłego gracza Piasta, prowadzili. Albacete szybko wyrównało, a w jednej z ostatnich akcji dogrywki David Prieto wbił piłkę do własnej bramki i gospodarze oszaleli z radości.

 

– Po meczu nie mogliśmy uwierzyć w to co się stało. Pukaliśmy już do bram wyższej ligi, strzeliłem ładnego gola, ale mieliśmy pecha. Byliśmy przekonani że wszystko rozstrzygnie się w rzutach karnych. No i nagle dramat, gol samobójczy, koniec marzeń. Trzeba się było pozbierać, bo w piłce nożnej takie rzeczy się zdarzają, ale nie było to łatwe – wspomina Jurado, który w przypadku awansu do Segunda Division pewnie zostałby w Hiszpanii.


Wtedy nie było go już na boisku, bo trener Josico zdjął go z murawy w 107. minucie. Z perspektywy ławki rezerwowych oglądał moment, w którym marzenia całej drużyny runęły w gruzach. Półtora miesiąca później przeżył deja vu. Arka w rewanżu z Midtjylland prowadziła, miała mecz pod kontrolą, ale historia się powtórzyła – samobój, gol stracony w ostatniej akcji, łzy na boisku.

 

– Cały dwumecz z Midtjylland był fantastyczny. U siebie strzeliliśmy gola w ostatniej minucie, tam niestety w podobnych okolicznościach kluczową bramkę straciliśmy. Niby takie jest życie, to tylko piłka nożna, ale byliśmy bardzo rozczarowani. W rewanżu graliśmy dobrze. No i nagle dwie głupie akcje, dwa stracone gole, i wielki zawód. Trzeba się nauczyć szybko zapominać o takich sytuacjach i pamiętać, że los kiedyś zwróci to, co zabrał – pociesza się hiszpański napastnik.

 

Niemiec o groźnej twarzy
Po czteroletniej przygodzie z Piastem Gliwice Jurado chciał spróbować czegoś innego. Trafił do Rumunii. Na pierwszy rzut oka wszystko było fajnie – jego nowa drużyna, Targu Mures, była wicemistrzem Rumunii. Wygrała krajowy superpuchar. Błyskawicznie trzeba było jednak uciekać.


– Szybko zaczęły się problemy finansowe i po dwóch miesiącach wszyscy piłkarze zaczęli odchodzić, ja też. Przecież nie będę grał za darmo. Problemy zaczęły się późno, okno transferowe się zamykało. Całe szczęście, że pojawiła się oferta z Atletico Baleares. Majorka to piękne miejsce do życia – uśmiecha się Hiszpan.

 

Otoczka trzecioligowego futbolu w Hiszpanii jest bardzo uboga, ale pod względem piłkarskim wcale nie jest źle. Wystarczy wspomnieć, że trenerem Jurado na Balearach przez większość pobytu był Christian Ziege. Legendarny niemiecki obrońca na początku nie zrobił na nim najlepszego wrażenia.

 

– Kiedy pierwszy raz spojrzałem na niego, byłem przekonany że przyszedł do nas jakiś tyran, ma taki wyraz twarzy, że naprawdę można się przestraszyć. Okazało się jednak, że to bardzo fajny człowiek, z którym można spokojnie porozmawiać. Lubi ładny dla oka, ofensywny futbol, oparty na wymianie wielu podań i posiadaniu piłki. Jestem dumny, że mogłem pracować z człowiekiem, który był mistrzem Europy i wicemistrzem świata, chociaż na początku się go bałem – śmieje się Jurado.


Trener Arki Leszek Ojrzyński również ma surowe oblicze, ale w jego przypadku to nie jest tylko maska. Jego drużyny muszą grać agresywnie, ciężko pracować w meczach i na treningach. Jurado doskonale o tym wiedział i ucieszył się, że tym razem będą po jednej stronie. Przynajmniej nie będzie musiał po meczach leczyć tylu urazów.

 

– Mecze przeciwko jego Koronie zawsze były niezapomnianym przeżyciem (śmiech). Schodziłem z boiska poobijany z każdej strony, ostrzegałem innych Hiszpanów przed spotkaniami z zespołem Ojrzyńskiego. Ale kiedy jesteśmy po tej samej stronie, to świetny trener, szczególnie że mi pasuje taki styl gry. Ojrzyński lubi ciężką pracę, siłę fizyczną, agresję i walkę na boisku. To kompletnie inny człowiek od chociażby Angela Pereza Garcii. Ten to dopiero był zabawny! Cały czas chodził i żartował z piłkarzami, próbował bez przerwy mówić po polsku i nikt go nie rozumiał! Sam chyba nie wiedział, co właściwie chce powiedzieć (śmiech).

 

Z Ojrzyńskim jest więcej pracy i mniej dowcipkowania, ale efekty widać jak na dłoni – chwali swojego szefa Jurado, który nie wrócił jednak do Polski tylko ze względu na szacunek do umiejętności trenerskich Ojrzńyskiego. Najważniejsze było to, że nareszcie nie będzie musiał grać dla garstki kibiców w meczach, które niemal nikogo nie obchodzą.

 

– Mogłem zostać na Majorce na dłużej, wszyscy chcieli mnie zatrzymać, ale strasznie stęskniłem się za pełnymi trybunami i pięknymi stadionami. Na trzecim poziomie rozgrywek w Hiszpanii nie ma o tym mowy. Kiedy dostałem ofertę z Arki, nie musiałem się dużo zastanawiać. Chciałem jeszcze raz zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej, przed tysiącami kibiców. To niesamowite przeżycie – kończy Jurado.

 

Rozmawiał Marcin Bratkowski

 http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/prasa052_d91c003ef439aa787a03063d5a617b9a.jpg

 








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia