TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

28.04.2017

38 lat minęło. Boguszewicz i Kupcewicz wspominają i podpowiadają.

Z dziennikarzami spotkali się dzisiaj nie tylko trener i zawodnicy dzisiejszej Arki, ale też reprezentanci zespołu sprzed 38 lat. Zespołu, który sięgnął po Puchar Polski i osiągnął tym samym największy sukces w historii naszego klubu. Wspomnieniami z tamtych wydarzeń i wskazówkami dla młodszych kolegów przed wtorkowym finałem podzielili się Czesław Boguszewicz i Janusz Kupcewicz.
 

Czesław Boguszewicz, który podobnie jak obecny szkoleniowiec Arki Leszek Ojrzyński, objął stery w Arce w trakcie rozgrywek, przyznał, że przygotowania do finału Pucharu Polski z Wisłą Kraków to był proces długotrwały.

 

- Wstrząsać zespołem nie było konieczności. My do tego meczu bardzo długo przygotowywaliśmy się mentalnie i fizycznie. Analizowaliśmy bardzo szczegółowo naszego przeciwnika, ówczesnego Mistrza Polski. My spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw od początku. Nie rozpoczynaliśmy meczu z nastawieniem się na defensywę i myślą  „zobaczymy, co się wydarzy w pierwszej połowie, a później może zaatakujemy”. Nastawiliśmy się na otwartą grę, wszyscy zawodnicy znali swoją wartość. Wiedzieli, że potrafili w lidze już wcześniej z rywalami typu lider czy wicelider już wygrywać, zarówno u siebie, jak i na wyjeździe, a nawet kilkoma bramkami.

Pierwsza połowa, zgodnie ze scenariuszem, który braliśmy pod uwagę, że może się nam przydarzyć, zakończyła się minimalnym prowadzeniem Wisły. W przerwie odbyliśmy spokojną rozmowę z ponowieniem naszych założeń z poprzedniego meczu z Legią, gdzie w Warszawie udało nam się, po bardzo naszej dobrej grze, zremisować 0:0. Drugą połowę udało nam się rozpocząć od naszych totalnych ataków. Oczywiście Wisła nie pozostawała nam dłużna, ale w rezultacie nasze założenia się opłaciły i po bardzo dobrej naszej grze to my wróciliśmy z pucharem.

 

Dużo w mediach pisze się o analogii finałów Arki, tego sprzed 38 lat, gdy rywalem był Mistrz Polski, a dzisiejszym, w którym zmierzymy się z jednym z faworytów do tytułu mistrzowskiego. Zarówno wtedy, jak i dziś, Arka nie jest faworytem. Odniósł się do tego Janusz Kupcewicz.

 

- Tamte czasy i różnice między Arką i Wisłą wtedy, a Arką i Lechem dzisiaj, ciężko porównywać bo to była jednak zupełnie inna piłka nożna niż dzisiejsza. Teraz jest ona zdecydowanie szybsza niż 40 lat temu. Jednak zawodnicy z tamtych czasów również prezentowali duże umiejętności, przede wszystkim czysto techniczne. W każdym zespole było wtedy sześciu, siedmiu dobrze zaawansowanych technicznie zawodników. Jest pewna analogia – wtedy Wisła Kraków była bardzo silna, była Mistrzem Polski, ale miała też w składzie chyba siedmiu reprezentantów Polski, i to takich z wyjściowego składu. Takim reprezentantem z ławki to byłem ja.

Dzisiaj, co byśmy nie mówili, faworytem jest Lech Poznań, a w swoim składzie ma kilku reprezentantów różnych krajów europejskich. Dlatego pewna analogia tu jest, ale skoro myśmy wtedy ograli Wisłę, czemu dzisiaj Arka nie mogłaby ograć Lecha?

 

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/SSPL7365_b36e926914f2d0f8f4c3e1a54a3f0ae2.jpg

 

Trener Boguszewicz nie uniknął pytania o podpowiedzi dla Leszka Ojrzyńskiego w kwesti taktyki na wtorkowe spotkanie.

 

- Ja jestem dziś już emeryturze trenerskiej, a trener Ojrzyński dziś z tego żyje i jest właściwie jeszcze gdzieś na początku swojej drogi szkoleniowej. On doskonale wie, że tu jest finał, jeden mecz i kropka. Nie ma zmiłuj, nie ma „czekaj” jak w pokerze. Tu trzeba zrobić wszystko, żeby w miarę możliwie szybko zdobyć bramkę.

Oczywiście daleki jestem od opinii, że należy to zrobić grając na żywioł, na „hura”, bo trzeba podejść do tego z wielką rozwagą, ale dlaczego to ma się nie udać? W Polsce piłka jest przewrotna, a z drugiej strony tak ciekawa i w efekcie trybuny się zapełniają, bo tu nigdy nic nie wiadomo wcześniej. My jesteśmy na etapie wychodzenia z dołka, który spotkał zespół przez ostatni okres, a dobry wynik w jutrzejszym meczu z Piastem bardzo by mu pomógł, podbudował wszystkich zawodników i ludzi z klubu. Jest to jeden mecz, nie czekać na rozwój wypadków, lecz od początku grać swoje, to co się umie. Trzeba wierzyć we własne umiejętności, bo pomimo tego, że Lech ma bardzo silny zespół i z tego rzeczywiście wynika jego przewaga w tym momencie, to na boisku to można zniwelować swoją determinacją, grą zespołową i wszyscy dążyć do tego jednego wspólnego celu. Czyli dokładnie robić to, co my w 1979 roku.

My się nie baliśmy i tu też się nie ma czego bać. Gdyby udało się zdobyć pierwszemu bramkę, to wtedy zwykle przeciwnik zaczyna się bardzo spieszyć, żeby to odrobić, a w tym momencie łatwiej jest znaleźć jakąś dziurę i „ukłuć” drugi raz.

Trenerzy jednak będą mieli swoją taktykę, a nam pozostaje trzymać kciuki, żeby była ona realizowana i pozwoliła wrócić do Gdyni z Pucharem Polski.

 

Swoim wyobrażeniem na temat podejścia żółto-niebieskich do finału podzielił się także Kupcewicz:

 

- Biorąc pod uwagę personalia, to wiadomo, że Lech nas przerasta. Ale co nasz zespół ma do stracenia? To Lech niech się martwi. Skoro dziś wszyscy wiedzą, dziennikarze, kibice w Polsce i za granicą, kto wygra ten finał i pytanie pozostaje tylko „ile”, to niech oni się wszyscy martwią.

Nasi młodsi koledzy z Arki, którzy wyjdą na ten mecz, nie mają nic do stracenia. Co ja miałem do stracenia na mundialu w Hiszpanii? Jak coś nie pójdzie, to pretensje będą mieli do Bońka, Żmudy czy Młynarczyka, a mnie nic nie zrobią, bo co ja mogłem pomóc. Jednak mi się poszczęściło. Potem, jak już się załapałem, to zacząłem grać w kadrze.

Tak samo ci zawodnicy – będą mieli okazję nie tylko tu wyjść i zagrać, ale też później pokazać się w Europie. Zagrać spokojnie, bez nerwów – to może być nasz duży plus.

 

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/SSPL7359_ef9ebe632762e12099639bd13c9907d0.jpg

 

Arka pokonała Wisłę w finale z 1979 roku po golach Janusza Kupcewicza z rzutu wolnego oraz Tadeusza Krystyniaka z rzutu karnego. Dlaczego obdarzony kapitalnym uderzeniem Kupcewicz nie podszedł także do „jedenastki” w tamtym meczu? Wspominał Czesław Boguszewicz.

 

- To była logiczna kolej rzeczy. Janusz (Kupcewicz – red.) miał z lewej i prawej nogi bardzo silne i precyzyjne uderzenie i w tej materii był profesorem. Wiadomo, że jak jest rzut wolny z takiej odległości, to musi go Janusz egzekwować. Jakby było takich wolnych więcej, to też by je wykonywał, no chyba, że by się zmęczył i wtedy oddał.

Co do rzutu karnego, to przypomnę, że mieliśmy wcześniej mecz w ćwierćfinale pucharu z Lechem, w którym po remisie ruszyliśmy do wykonywania karnych. Po pierwszych pięciu seriach było 5:5, więc później zaczęło się strzelanie do pierwszego błędu. Tak się złożyło, że w naszym zespole przydarzyło się nie strzelić Zawiślanowi (red.), ale też Januszowi, a decydującego karnego wykorzystał Bikiewicz. Mieliśmy to zatem na uwadze, zarówno ja, jak i Janusz, dlatego on się do tego nie pchał, choć pewnie gdyby tylko chciał, to uderzałby tego karnego, bo miał w zespole duży posłuch, był jego wiodącą postacią.

My ćwiczyliśmy te karne i Krzystyniak był wyznaczony do strzelania karnych. On miał taki nieobliczalny strzał , „nierejestrowany w PZPN-ie”, zewnętrzną częścią stopy, po uderzeniu której tylko chyba on wiedział, w którą stronę poleci piłka. I wtedy rzeczywiście tak uderzył, myląc zupełnie swoim podejściem do piłki.

 

Do tej kwestii odniósł się także sam zainteresowany:

 

- Rzeczywiście rzutu wolnego w takiej odległości nikomu bym nie dał wykonać, chyba że bym zemdlał. Co do rzutów karnych, to każdemu bym oddał, nawet komuś z trybun. To jest rzeczywiście dziwne, bo byłem dobry technicznie i miałem dobre uderzenie, ale to chyba kwestia psychiki, bo sporo tych karnych w życiu zmarnowałem. Dlatego w tak ważnym momencie w życiu bym się tego karnego nie podjął.

 

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/SSPL7342_fe06cb57fba60be55e0a88da345c57a4.jpg

 

Trzy lata po zdobyciu Pucharu Polski z Arką, Janusz Kupcewicz udał się z reprezentacją Polski na Mistrzostwa Świata do Hiszpanii i zdobył tam brązowy medal. W decydującym o medalu spotkania zdobył pamiętną bramkę z rzutu wolnego. Dziś nie miał wątpliwości, który gol był dla niego ważniejszy – ten z finału z Wisłą, czy z Francją podczas mundialu.

 

- Ja w swojej karierze miałem to szczęście, że strzelałem rzeczywiście bardzo ważne bramki. Ta w finale w 1979 roku, która podniosła nas wszystkich na duchu i pozwoliła nam, przy udziale oczywiście całego zespołu, wygrać później cały mecz. Później bramka z Francją na Mistrzostwach Świata, która dała nam medal na najważniejszej imprezie piłkarskiej.

Mało kto o tym wie, ale gdy zdobywałem z Lechem mistrzostwo Polski, wygrywając z Górnikiem Zabrze 2:0 po asystach Okońskiego, zdobyłem dwie bramki i to zadecydowało o tytule dla Lecha.

Nie mam jednak wątpliwości, że najważniejsza była dla mnie ta z Mistrzostw Świata, to był największy mój sukces.

 

W meczu finałowym z Wisłą Arka nie mogła liczyć na dwóch bardzo ważnych wówczas piłkarzy: Bogusława Kaczmarka oraz Tomasza Korynta. O absencji tych zawodników i sposobie na uporanie się z problemami kadrowymi opowiadał trener Boguzewicz.

 

- „Bobo” Kaczmarek nie mógł wtedy zagrać, bo miał nogę w gipsie. Był na finale, lecz o kulach. Miał kontuzjowane kolano, więc wiadomo było już wcześniej, że nie będzie grał. Natomiast Tomek Korynt grał cztery dni wcześniej w Warszawie z Legią, ale w dniu meczu złapał 39 stopni gorączki, miał rewolucje żołądkowe i też nie mógł zagrać. On nawet nie był na stadionie, tylko oglądał ten mecz w jakimś czarno-białym telewizorze. W związku z tym, że Tomek nie mógł zagrać, musieliśmy szukać jakiegoś rozwiązania nagłego, co koniec końców nam się udało, bo ten finał wygraliśmy.

Wisła miała wtedy bardzo doświadczony zespół i oni świetnie wiedzieli, a trener Orest Lenczyk to „stary lis” i na pewno też miał otwarte oczy na fakt, że u nas nie ma Tomka Korynta i ktoś będzie musiał go zastąpić. Był nie w pełni sił, ale bramkostrzelny zawodnik, któremu jednak cały czas coś tam dolegało, czyli Jurek Zawiślan. Jemu jednak Wisła za długo nie pozwoliła pograć, bo kilka ostrzejszych starć i Jurka też trzeba było zdjąć z boiska i to w pierwszej połowie. Wszedł za niego Tadziu Krystyniak, też ofensywny zawodnik, dobra lewa noga, a pod koniec meczu była jeszcze sprawa Bikiewicza, który musiał zejść z powodu zmęczenia, a zastąpił go Marian Nowacki. On dał wtedy bardzo dużo, bo to był bardzo waleczny zawodnik, pracownik na boisku, brał udział w każdej akcji, starał się także w defensywie.

I to właśnie chciałem podkreślić – my mieliśmy bardzo wyrównaną kadrę, nie było problemu, że ten jest 21-szy, czy 22-gi, nie było bólu głowy, bo każdy, który wchodził, grał na tym samym poziomie, a nawet wnosił coś nowego, coś świeżego.

Dziś cieszymy się z tego bardzo , że po 38 latach znów mamy szansę uczestniczyć z naszym klubem w finale. Pozostaje trzymać kciuki i życzyć, że ten finał uda się wygrać i zdobyć puchar!

 

We wtorek Stadion Narodowy zapełni się zaprzyjaźnionymi grupami kibiców z Gdyni i Poznania. Janusz Kupcewicz odniósł się do tej kwestii podkreślając, że dobre relacje na trybunach nie mają prawa wpłynąć na poczynania piłkarzy.

 

- Moim zdaniem to nie ma prawa mieć wpływu na piłkarzy, bo oni znają swoją wartość, wiedzą, o co grają i tu nie będzie „zmiłuj”. Co innego kibice, co innego zawodnicy. Oni grają o Puchar Polski. Lech jest faworytem, ale jeśli Arka zaprezentuje formę z początku sezonu, to ma realne szanse powalczyć. Może to osiągnąć wyłącznie grą agresywną, wolą walki, bo nie ma w tym zespole jakiś indywidualności. Tu nie będzie odpuszczania przez żadną ze stron, bo nie ma znaczenia z kim się walczy. Po meczu mogą razem pójść na piwo, ale na boisku będzie walka na całego.

 

Na koniec Czesław Boguszewicz podkreślił, że fakt gry przeciwko Lechowi w finale to dla niego idealna okoliczność.

 

- Gdyby dziś nie było wiadomo, z kim Arka zagra w finale, to ja bym sobie życzył, żeby takim rywalem był właśnie Lech Poznań. Dlaczego? Bo przez moją trzyletnią obecność tutaj jako zawodnik i trener, rozegraliśmy z Lechem dziewięć spotkań – osiem ligowych i jedno w pucharze. Spośród nich była jedna porażka, jeden remis i siedem zwycięstw. Ten zespół bardzo nam leżał i dlatego chciałbym grać właśnie z Lechem.

 

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/SSPL7376_0886782418d84647be385b8f298288d7.jpg

 

Spotkanie z dziennikarzami zakończyła prezentacja specjalnie przygotowanej przez klubowego kolekcjonera Wojtka Jankowskiego na okoliczność finału flagi. Stworzył ją z dwóch części, z których pierwsza to flaga sprzed blisko 40 lat obecna na finale w 1979 roku, a druga to współczesna flaga klubowa. To wyjątkowe połączenie w sposób idealny oddaje symbol koła, które zatoczyła historia naszego klubu. Prezentujący flagę prezes Wojciech Pertkiewicz wyraził szczere pragnienie, aby dwa autokary z piłkarzami, tymi obecnymi oraz tymi sprzed 38 lat, które będą wracać z warszawskiego finału, były najweselszymi pojazdami w Polsce, a ich pasażerowie najszczęśliwszymi ludźmi na Ziemi. Obecność na finale potwierdziło 10 zwycięzców z 1979 roku. 

 

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/SSPL7311_d260a48c39e91536d41e6abf782dde1e.jpg

 

Arkadiusz Skubek

 

BILETY NA MECZE RUNDY DODATKOWEJ W GDYNI!

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/bilet_online_174cdbb30debfaa25635f1e4d53c2188.jpg

 

http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/BILETY_c199ddb88db1a112e1578518ccb531fe.jpg

 









Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia