TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

17.04.2018

Wszystko albo nic.

Jeżeli Arka nie wygra rewanżowego meczu półfinału Pucharu Polski z Koroną Kielce, po jej bujnych marzeniach w tym sezonie pozostanie jedynie wspomnienie. A może jednak zespół Leszka Ojrzyńskiego znowu dokona rzeczy wielkiej?
 

Taką bez wątpienia byłby awans do finału drugi rok z rzędu. Rzecz wielka, a wręcz niewyobrażalna. Nikt ani rok temu przed startem rozgrywek, ani nawet teraz – mimo że zespół broni przecież trofeum – nie stawiał na Arkę. Teraz być może tym bardziej. Bo wygrana pucharu kogoś spoza grona potentatów polskiej piłki zdarzała się wybiórczo. Fantastyczny rok i tyle. O powtarzalności tych malutkich klubów nie mogło być mowy. A za taki – pod względem budżetu, kadry i organizacji – należy uznać Arkę bez dwóch zdań.

Wie, jak czynić cuda

Kiedy trener Leszek Ojrzyński przychodził do Arki, miał miesiąc na dokonanie cudu. W finale czekał nie byle kto, tylko Lech Poznań, który miał dosyć przegranych we wcześniejszych dwóch finałach. Do tego sami gdynianie byli w katastrofalnej sytuacji mentalnej. Porażka goniła porażkę, jedna dotkliwsza od drugiej. Seria notabene zaczęła się od ligowego meczu z Kolejorzem. Ten rozprawił się z Arką bez mrugnięcia okiem i z Gdyni wywiózł pewne 4:1. Nikt poza kibicami Arki nie miał wątpliwości, kto sięgnie po trofeum niecałe dwa miesiące później.

 

Do tego doszły wstydliwe porażki w lidze i nieomal stracona trzybramkowa zaliczka z półfinału z Wigrami Suwałki. Wszystko zakończył ekstraklasowy pogrom w Szczecinie (1:5). Zakończył, bo rzecz jasna chodzi tu o kadencję w zespole trenera Grzegorza Nicińskiego. Ojrzyński przejął mentalne zgliszcza, które miał zaprowadzić do wygranej w Pucharze Polski. Absolutna abstrakcja.

 

Taką też było pokonanie Lecha właśnie. 45-letni szkoleniowiec stał się w Gdyni symbolem zwycięstwa, motywacji i synonimem dokonywania rzeczy niemożliwych oraz tworzenia czegoś z niczego.

Czy znów stanie się rzecz wielka?

Z zachowaniem wszelkich proporcji, z podobnym typem zadania trener Arki zmierzy się i tym razem. Wprawdzie jego zespół w lidze ma względny spokój i jesteśmy nawet w stanie zaryzykować tezę, że utrzymanie ma już pewne, nawet jeśli nie zdobędzie już w tym sezonie ani jednego punktu, to kilkanaście ostatnich dni nie pozwoliło nikomu z klubu maszerować ulicami Gdyni dziarskim krokiem. Dwie porażki w fatalnym stylu w derbach Trójmiasta z Lechią obudziły gniew wśród kibiców.

 

– Ciężko nam będzie podnieść się na wtorkowy Puchar Polski, ale my musimy wierzyć, bo piłka to taki sport, że wszystko się może zmienić. Chcemy wejść do finału, bo chociaż troszeczkę osłodzilibyśmy życie kibicom. No i nam – mówił po piątkowej przegranej z Lechią obrońca Damian Zbozień.

 

Ojrzyńskiego czeka zatem prawdopodobnie największe zadanie mentalne od czasu zeszłorocznego finału Pucharu Polski. Musi podnieść zespół na najważniejszy mecz. Oczywiście ważniejszy będzie finał, ale tylko w przypadku, gdy Korona do Kielc wróci na tarczy.

– Liczymy, że kibice dadzą nam jeszcze szansę. Są nam niezwykle potrzebni. Dzięki nim możemy awansować, bo już nieraz dawali nam kopniaki, które niosły – nadmienia Zbozień.

Nie Korona jest dla Arki rywalem. To ona sama jest nim dla siebie. Nieraz bowiem Ojrzyński pokazywał, jak ogromny potrafi mieć wpływ na swoich piłkarzy. Zeszłoroczny finał to przykład wzorcowy, ale to nie odosobniony przypadek. Takich spotkań było niemało i w obecnych rozgrywkach. Nieważne, kto w szczytowej formie Arki stanąłby naprzeciwko niej, to i tak poległby bezwzględnie. Na tarczy wracała choćby Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok czy Górnik Zabrze. Zbici jak psy z kolei byli piłkarze Bruk-Betu Termalica Nieciecza (4:0) i Sandecji Nowy Sącz (5:0).

 

Arka, odpowiednio nakierowana, zmotywowana i mająca swój dzień, jest w stanie dokonywać na pozór rzeczy nieosiągalnych. A do odrobienia z pierwszego meczu z Kielc zostaje tylko, a może i aż, jedna bramka (tydzień wcześniej było 2:1 dla Korony). Dlatego wtorkowy wieczór w Gdyni bez wątpienia będzie sądnym dla Arki. Wojna na noże albo – jak woleliby w Kielcach – na scyzoryki. Przed Arką 90 minut (niewykluczone, że i więcej) prawdy, które albo zepną klamrą ostatni fatalny wręcz czas, albo wymażą obraz poderbowej rozpaczy. Z pewnością ponowny wyjazd na PGE Narodowy byłby wystarczającym osłodzeniem gorzkich dni. Wszystko albo nic.

 

Początek rewanżowego meczu półfinału Pucharu Polski o godz. 20.30. Transmisja w Polsacie Sport.

 

 Dawid Kowalski








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia