Zarandia gibkość odziedziczył po mamie, która była znaną gimnastyczką w Gruzji. On też w młodym wieku trenował gimnastykę sportową, ale potem zdecydował się na piłkę. Miał wtedy kilkanaście lat. Pierwsze, futbolowe kroki stawiał w Szewardeni Tbilisi, potem był w Lokomotiwi Tbilisi, Racingu Genk i ponownie Lokomotiwi. W Arce jest od ponad roku, ale kłopoty ze zdrowiem uniemożliwiają mu rozwinięcie skrzydeł, bo talent ma duży.

 

Warszawski sen

Gdyby nie ciągłe problemy z urazami i kontuzjami, młodzieżowy reprezentant Gruzji miałby rozegranych w ekstraklasie nie 18 spotkań (i to większość jako rezerwowy), a dwa razy tyle. Z Bruk-Betem (4:0) wystąpił w podstawowym składzie drugi raz tej wiosny. Wypadł bardzo dobrze. Jednak to nie ten mecz, a majowy finał Pucharu Polski z Lechem Poznań (2:1) w Warszawie wciąż pozostaje najlepszym występem Zarandii w gdyńskim zespole. Przypomnijmy: w 111. minucie zdecydował się na rajd z piłką, pędząc kilkadziesiąt metrów. Mijał rywali z łatwością, na koniec pokonał Jasmina Buricia. – Możliwe, że cały czas jestem kojarzony z tym golem, który nie był jakiś normalny. To w końcu historyczna bramka dla Arki. Dzięki temu drużyna zdobyła Puchar Polski. Myślę, że to najważniejsze trafienie w mojej karierze, ale nie wiem czy najładniejsze – mówi skrzydłowy. 

 

Wówczas miał swoje wielkie chwile, a niespełna rok wcześniej skonfliktowany z trenerem Racingu Genk wracał do ojczyzny. – To było dla mnie trudne doświadczenie. Nie grałem, byłem w złych relacjach z trenerem. Po prostu nie lubiliśmy się nawzajem. Dawał mi to do zrozumienia, a ja jemu. Na treningach i w klubie patrzyłem na niego spode łba. Zachowywałem się jak dzieciak... Myślałem, że jestem nie wiadomo kim. Okazuje się, że talent to nie wszystko, liczy się ciężka praca. Nauczyłem się być bardziej odpowiedzialny i powściągliwy. Na świecie jest tylko jeden Messi, każdy chłopiec chciałby być jak on, ale Leo jest jedyny w swoim rodzaju. A kiedyś myślałem, że też mogę nim być. Potem to zrozumiałem na przykładzie tamtego trenera. Po prostu wolał innych zawodników, a nie że był do mnie uprzedzony – opowiada Zarandia. 

 

Starsi namówili

W przeszłości też bywał niepokorny. W szkole wykręcił numer, za który wstydzi się do dziś. – W Gruzji był kryzys, brakowało pieniędzy na wiele rzeczy i czasami na lekcjach nie było światła. Miałem kolegów w starszych klasach i to oni podrzucili mi pomysł, jak sprawić, żeby w sali było ciepłej. Wiadomo, młody chce się przypodobać starszym. A skoro tak radzą, to warto ich posłuchać. Jeden z nich podpowiedział mi, żebym wrzucił do pieca papryczkę chilli, wtedy wszystkim zaczną łzawić oczy i będzie ich drapać w gardle. A że byłem tego dnia zniechęcony i nie chciało mi się uczyć, zrobiłem jak powiedział. Tyle że ja zamiast jednej papryczki wrzuciłem ich ze 20! Przesadziłem. Po chwili wszyscy zaczęli krzyczeć i się dławić. Oczy mieli czerwone, ciekły im łzy. Nauczyciele zarządzili koniec lekcji, kazali nam iść do domu. Mieliśmy wolne – opowiada.

 

– To nie było normalne zachowanie. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji swojego zachowania – bije się w pierś.

 

W szatni Arki tak głupiego numeru nie wywinął, choć w drużynie jest wiele bratnich mu dusz, jeśli chodzi o żarty.

 

– Najwięksi dowcipnisie? Krzysiek Sobieraj, Adam Marciniak. Nie no, jest u nas śmiesznie, zdecydowanie! Ciągle ktoś rzuci jakimś żartem. Ze mnie koledzy też się śmieją, jest im łatwiej, bo jeszcze nie wszystko rozumiem – uśmiecha się Zarandia. 

 

Literatura poważna

Skłonność do żartów to tylko jedna strona charakteru Gruzina. Druga kryje w sobie zamiłowanie do literatury poważnej. – Nie czytam tylko gruzińskich autorów, a zaczytuję się w Dostojewskim i Orhanie Pamuku. Często sięgam po książkę, którą ktoś mi poleci, powie, że warto na nią rzucić okiem – tłumaczy.

 

Oprócz książek, lubi oglądać filmy i słuchać muzyki. – Najbardziej oldskluowej, jak jazz, hip-hop, r’n’b, acid jazz. I musi to być starszy wykonawca. Z filmów lubię kryminały i dramaty – dodaje skrzydłowy Arki. 

 

Od niedawna korzysta jest także aktywny w sieci. – Tak naprawdę, to nigdy nie byłem „social”. Mam snapchata, a od jakiegoś czasu konto na Facebooku i Instagramie. Wiem, że u was była krótka informacja o tym, że korzystam z social mediów. Ale nie jestem jakimś wielkim fanem takiej komunikacji – podkreśla. 

 

Pomaga rodzinie

Mówi, że ma spory dług wobec rodziny, którą, gdy tylko może, wspiera finansowo.

 

– Mieszkaliśmy w stolicy, więc biedy nie odczuliśmy. Nie żyliśmy jak królowie, ale też nie przymieraliśmy z głodu. Nazwałbym to klasą średnią. Rodzice mieli mieszkanie, które sprzedali, żeby pomóc w mojej karierze. Przenieśli się bliżej akademii, w której trenowałem. Mogłem wtedy chodzić do domu coś zjeść, bo w szkółce piłkarskiej to ani ciepłej wody, ani porządnego jedzenia nie było. Rodzice dużo dla mnie zrobili, dlatego nie mam problemu z przesyłaniem im części mojej pensji w Arce. Rodzina i znajomi to dla mnie największe wartości. Nigdy nie odmawiam im w potrzebie. Nie przeliczam, ile im potrzeba do przeżycia, nie muszą się o nic prosić, a i tak im zawsze pomogę – zaznacza Zarandia.

 

Piotr Wiśniewski