Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2020-05-04

Jakub Treć: Jak pan sobie radzi w tym trudnym momencie?

Jacek Zieliński: Zdrowie w porządku, a jeśli chodzi o samopoczucie, to myślę, że jest takie, jak u większości osób. Trudno mówić o dobrym humorze w tej sytuacji, jaka jest. Niestety, zmagamy się z tym wszyscy i wierzę, że przetrwamy.

 

Tęskni pan za piłką?

Oczywiście, że tęsknię, natomiast ten stan trwa nieco dłużej niż pandemia. Miałem czas odpocząć, więc oczywiście oglądam powtórki meczów. Poza tym mam sporo materiałów szkoleniowych, które trzeba sobie odświeżyć, więc mam co robić, nie narzekam na nudę.

 

Oglądał pan mecze Arki, po tym, jak rozstał się z klubem?

Tak, cały czas oglądałem, zresztą to nic dziwnego, bo śledzę całą ligę. Wiadomo, że na Arkę patrzę z sentymentem, bo pracowałem w tym klubie.

 

Miał pan oferty z innych klubów po wyprowadzce z Gdyni?

Nie miałem żadnych ofert, ale to też było związane z tym, że w dalszym ciągu mam ważny kontrakt z Arką, więc nie mogę podjąć pracy w innym klubie.

 

Wiadomo, że pod koniec maja ekstraklasa wznowi rozgrywki, bo pojawiło się zielone światło. Jak ocenia pan szansę Arki na utrzymanie, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnich kilku latach udawało jej się to osiągać w końcówce?

Sytuacja Arki nie jest prosta, ale myślę, że jest to jeszcze do odkręcenia. Przed rokiem też przychodziłem do zespołu w kwietniu, gdzie sytuacja była bardzo ciężka, a ostatecznie udało nam się wyjść z tego obronną ręką. Wiadomo, to była inna sytuacja, bo wówczas spadały tylko dwa zespoły, a nie trzy jak teraz. Na pewno pod tym względem poprzeczka wisi trochę wyżej. Po tym wszystkim trudno powiedzieć, jaka będzie dyspozycja poszczególnych zespołów. Trudno teraz wskazywać faworyta, bo mecze będą rozgrywane w specyficznych warunkach, w dodatku bez publiczności. Nie wiadomo jak zawodnicy zareagują na te zmiany. Myślę, że Arka jest przyzwyczajona do walki o utrzymanie i wie doskonale, jak sobie z tym radzić. To jest na pewno duży plus tych chłopaków, którzy są zaprawieni w bojach. W decydujących momentach noga im nie zadrży. Sytuacja oczywiście jest trudna, ale trzymam kciuki za Arkę, bo to fajny klub, pracują w nim dobrzy ludzie. Na Gdynię zawszę będę spoglądał z sentymentem.

 

Przychodził pan w trudnym momencie, po długiej serii bez zwycięstwa. Jaką szatnię pan zastał?

Część tych zawodników znałem z poprzednich klubów, więc łatwiej było znaleźć pewną nić porozumienia. Ale nie było wówczas totalnie spuszczonych głów. Arka była wówczas po bezbramkowo zremisowanych derbach z Lechią, w których mogła pokusić się o zwycięstwo. Później pod wodzą Grzegorza Witta zremisowali po dobrym meczu w Szczecinie, więc widać było, że zawodnicy powoli podnosili głowy. Oczywiście popracowaliśmy mentalnie, odbyliśmy kilka rozmów i na szczęście zadziałało.

 

Szybko musiał pan zdiagnozować problem. Z pewnością nie pomogła stracona w końcówce szansa na zwycięstwo z Miedzią Legnica (1:1) oraz porażka w Zabrzu (0:1). W następnych pięciu spotkaniach zespół wygrał cztery i jeden zremisował.

Do meczu z Miedzią przystąpiłem z marszu, bo przyjechałem do Gdyni w piątek, a w sobotę prowadziłem już zespół, więc to wszystko odbywało się trochę na wariackich papierach. Mecz zremisowaliśmy na własne życzenie, prowadząc 1:0, niepotrzebnie wdaliśmy się w bijatykę i straciliśmy bramkę z kontry. Wyciągnęliśmy wnioski, w Zabrzu mimo porażki wiedziałem, że jak to ruszy, to zespół odpali.

 

Przełomowym momentem była wygrana z Miedzią już po podziale?

Warto znać historię czy genezę tamtego spotkania. Zespół przystępował do niego po serii 15. meczów bez zwycięstwa. Na pewno siedziało to w psychice zawodników. Prasa bębniła o śrubowaniu fatalnej serii, co z pewnością nie pomagało w budowaniu atmosfery. Wygrana z Miedzią sprawiła, że została odcięta przeszłość, licznik się wyzerował i poszło to w dobrym kierunku.

 

Trener Sobieraj zmienił kapitana, Adama Marciniaka zastąpił Marko Vejinović. To dobry ruch? Zna pan obydwu zawodników.

Oczywiście znałem obydwu i są to dwaj inni zawodnicy. Adaś to dobry duch drużyny, chłopak, który od lat jest w Gdyni. Można powiedzieć, że rządzi i decyduje o tym, co dzieje się w szatni. Z kolei Marko ma więcej do powiedzenia na boisku, bo to naprawdę dobry piłkarz. Co prawda jego ostatnia dyspozycja na pewno nie była taka, jaką wszyscy by chcieli. Natomiast ja staram się nie komentować decyzji trenerów. Podjął ją Krzysztof Sobieraj, miał do tego prawo. Przychodząc do zespołu, za dużo przy niej nie zmieniałem, ale są różne szkoły prowadzenia drużyny.

 

Kolejny pański sezon w Gdyni, czyli obecny nie zaczął się po pana myśli. Pierwsze zwycięstwo Arka odniosła dopiero w 7. kolejce. Głównym powodem było odejście trzech kluczowych zawodników jak Zarandia, Janota i Vejinović, czy to zbyt duże uproszczenie?

Każdy, kto zna realia polskiej ligi i znał realia panujące w Arce Gdynia, zdawał sobie sprawę z tego, że odejście trzech zawodników, którzy mieli udział przy 70 procentach zdobytych bramek przez zespół, spowoduje spore osłabienie. Zdawałem sobie sprawę z odejścia Marko Vejinovicia, bo liczyliśmy się z tym, że nie było szans go zatrzymać, jego wypożyczenie kończyło się w czerwcu. Natomiast nie liczyłem się z odejściem Zarandii i Janoty. Do tego doszły jeszcze inne okoliczności, jak uraz Maćka Jankowskiego oraz jego perypetie z podpisaniem nowego kontraktu. To wszystko ciągnęło się w czasie i szczerze mówiąc, nikt chyba w tamtym momencie nie liczył na jakieś cuda. Cały czas byłem realistą, mówiłem, jak wygląda sytuacja, ale niestety stało się inaczej.

 

Mógł pan żałować, że Vejinović wrócił do klubu tak późno, a nie w okresie przygotowawczym.

Wie pan, można było żałować, ale zarówno ja, jak i ludzie w klubie nie mieli na to wpływu. Marko, chciał wrócić do AZ Alkmaar i tam spróbować swoich sił. Poza tym nie było stać klubu na jego zatrzymanie, choć później się okazało, że jest taka możliwość.

 

Jak się okazało, chyba jednak nie stać.

Być może, natomiast po przyjściu Marko w ostatnich pięciu moich spotkaniach w Arce zdobyliśmy siedem punktów, więc widać było od razu, że drużyna dostała impuls i może pójść do przodu. Szkoda, że tak się to potoczyło, ale takie jest życie trenera.

 

Walczy pan z przypiętą łatką trenerskiego strażaka?

Nie, bo nigdy się nie uważałem za strażaka. Natomiast prawda jest taka, że na początku swojej przygody trenerskiej związki z klubami trwały dłużej. Bywałem w klubach, rok, dwa lata, trzy, a dopiero później się to potoczyło inaczej. Patrząc jednak na realia polskiej piłki i szybkie zwalnianie trenerów, to trzeba to zaakceptować. Dobrze czuję się w codziennej pracy z drużyną, bardziej długofalowej. Natomiast ostatnio rzeczywiście trudno mi jest dłużej popracować w danym klubie. Ostatnim była Cracovia, w której pracowałem ponad dwa lata.

 

Często wraca pan do czasów Polonii Warszawa, czy Lecha Poznań?

Wracam do każdego poprzedniego klubu, w którym pracowałem i każdy wspominam z sentymentem. Natomiast racja, że szczególnie wspominam czasy Lecha, grę w europejskich pucharach, czy mistrzostwo Polski. Są to momenty, o których się nie zapomina i do których chętnie się wraca. Tego już mi nikt nie odbierze.

 

A pogodził się już pan z tym, że nie poprowadził Lecha w zwycięskim meczu z Manchesterem City? Wcześniej wydawało się, że zażegnał pan kryzys, chociażby po meczu z Wisłą Kraków.

Tak, najpierw wygraliśmy w pucharze Polski na wyjeździe z Cracovią 4:1, a następnie w meczu ligowym z Wisłą Kraków 4:1, więc byłem zaskoczony. Na pewno zadra wówczas była duża, można sobie zadawać różne pytania, ale trzeba się z tym pogodzić. To już było i są to rzeczy, na które nie mamy wpływu.

 

Mógł pan jednak czuć cichą satysfakcję, że ten zespół w dobrym stylu ograł faworyzowany Manchester.

Czułem wielką satysfakcję, mimo tego, że już nie prowadziłem zespołu. Spotkanie oglądałem z trybun.

 

Po drugim podejściu do Polonii Warszawa pańskie wyniki były wyraźnie słabsze. Wie pan z czego to mogło wynikać? Można mówić o niższym potencjale klubów, które pan obejmował?

Pracowałem w Ruchu Chorzów, który bronił się przed spadkiem, w Niecieczy było tak samo, więc trudno jest jednoznacznie powiedzieć, dlaczego te wyniki były słabsze. Mam swoje przemyślenia, ale zostawię je dla siebie. Nie chciałbym tego omawiać na forum. Staram się wyciągać wnioski, a co dalej będzie, to zobaczymy.

 

Jako jeden z nielicznych trenerów klubowych, miał pan okazję współpracować z Robertem Lewandowskim oraz z Krzysztofem Piątkiem. Po jednym i drugim spodziewał się pan tak dużej kariery?

Myślę, że tak. Pracując z Robertem było widać, że ten chłopak ma olbrzymi potencjał i że za chwilę mocno wystrzeli. Jednak patrząc na to, co Robert robi teraz, to rzeczywiście czuję wielką satysfakcję, że miałem okazję z nim pracować. Moim zdaniem jest to obecnie najlepsza klasyczna dziewiątka na świecie i nie jest to nic odkrywczego. Współpracowaliśmy ze sobą rok, który był pełen sukcesów. Zdobyliśmy z Lechem mistrzostwo Polski, a Robert zdobył tytuł króla strzelców. Natomiast Krzysztof Piątek, to zawodnik, który przyszedł do Cracovii z Zagłębia Lubin i na którego chcieliśmy postawić. Może trener nie powinien tego mówić, ale wówczas dostał od nas gwarancję tego, że będzie kluczowym zawodnikiem i wokół niego będziemy budować grę zespołu. Tak się stało. Przyszedł do nas pod koniec sierpnia, czyli w trakcie sezonu. Zdobył w nim 12 bramek, a wówczas nie podchodził jeszcze do rzutów karnych. Później pod wodzą Michała Probierza zrobił kolejny krok i brał udział w wielkich transferach. Natomiast Krzysiek teraz jest w trudnym momencie. Myślę jednak, że sobie poradzi, bo ma chłodną głowę, wszystko poukładane i jest skupiony na piłce. Jestem przekonany o tym, że przejdzie te ciężkie chwile, podobnie jak Robert na początku. Musiał rywalizować w Borussi z Lucasem Barriosem, natomiast później nie było takiej siły, która mogłaby go zatrzymać. Piątkowi potrzebna jest stabilizacja. Częste zmiany klubów i trenerów na pewno nie pomagają. Najlepiej radził sobie w Genoi, ale z nią przepracował okres przygotowawczy, drużyna była ustawiona pod niego, więc czuł się jak u siebie. W Milanie szybko stał się ulubieńcem, był gloryfikowany, a później cała krytyka skupiła się wokół niego, co było krzywdzące. Mam nadzieję, że w Hercie będzie inaczej, natomiast w stolicy Niemiec od lat są duże aspiracje, ale niewiele z tego wychodzi.

 

Wspólnym mianownikiem tych dwóch zawodników jest dobrze poukładana głowa?

Robert od początku był skoncentrowany tylko i wyłącznie na grze, poza tym świetnie odnajdywał się w szatni. Był wesoły, uśmiechnięty, skory do żartów, ale widać było od razu, że bez względu na to, co się dzieje, krok po kroku będzie szedł do góry. Chłodna głowa, profesjonalizm, dbanie o swój organizm, dietę. Natomiast Krzysiek dopiero jest na tym etapie, na którym Robert zaczynał. Na pewno jest tak samo skoncentrowany na piłce, pamiętam jak w Cracovii dbał o dietę i dodatkowy trening. Preferuje podobny styl do Roberta, ale myślę, że jeszcze jest za wcześnie na porównywanie tych dwóch zawodników.

 

Na koniec spytam, czy pańskim zdaniem polscy ligowcy dadzą radę rozgrywać mecze co trzy dni, w dodatku latem?

Nie ma sensu siać paniki. Na zachodzie zespoły grają co trzy dni przez cały rok i dają sobie radę. Myślę, że każdy z zawodników jest spragniony gry i napięty terminarz nie będzie wielkim problemem. Oczywiście dla mnie jeszcze kilka kwestii, tych obostrzeń jest niejasnych, ale chcę, żeby liga wróciła. Myślę, że bez tych ceremoniałów, bez powitania i pożegnania nadal będziemy się czuli jak w jakimś filmie pt.: „Epidemia”, ale mam nadzieję, że piłka przyspieszy w pewien sposób powrót do normalności.

 

Rozmawiał: Jakub Treć