Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2019-11-12

W meczu 15. kolejki PKO Ekstraklasy Arka Gdynia pokonała Wisłę Kraków (1:0) i po raz pierwszy w sezonie wydostała się ze strefy spadkowej. Biała Gwiazda przegrała natomiast po raz siódmy z rzędu, czym wyrównała niechlubny rekord klubu.

 

Jak na spotkanie drużyn ze strefy spadkowej, które w ostatnich tygodniach radziły sobie najgorzej w całej lidze, było co oglądać. Jeśli na transmisję z tego meczu trafił ktoś, kto nie zna na pamięć tabeli PKO Ekstraklasy, mógłby przypuszczać, że jego stawką nie było wydostanie się na powierzchnię, tylko miejsce na podium. Pod względem tempa, sytuacji podbramkowych i przede wszystkim dostarczonych emocji spotkanie Wisła - Arka zaoferowało więcej niż niejeden z rozegranych już w tym sezonie meczów na szczycie PKO Ekstraklasy.

 

Wisła wpadła w spiralę porażek, a w dwóch ostatnich spotkaniach z Legią Warszawa (0:7) i Rakowem Częstochowa (0:1) zaprezentowała się poniżej krytyki. W pierwszej połowie krakowian napędzała chęć rehabilitacji za czarną serię. Rażącą po oczach w Warszawie i Bełchatowie apatię zastąpili agresją. Skonkretyzowali grę, sięgali po bardziej bezpośrednie środki niż długo rozgrywany atak pozycyjny.

 

W pierwszej połowie zrobili więcej, by zagrozić rywalom, niż w trzech ostatnich meczach razem wziętych, kiedy w ofensywnie nie miała nic do zaoferowania, bo Pavels Steinbors na linii musiał interweniować cztery razy. Wiślacy nadal mieli jednak problemy z kreowaniem sytuacji. Dość powiedzieć, że ich najlepsza szansa była efektem błędu rywali. W 11. minucie Steinbors podał za lekko w kierunku Adama Dancha, do którego szybko doskoczył Michał Mak, a po jego interwencji piłka trafiła do stojącego w polu karnym Pawła Brożka.

 

Doświadczonego snajpera poniosła jednak fantazja i próbował pokonać Steiborsa "podcinką", ale Łotysz wyczuł jego zamiary i obronił uderzenie. Brożek zmarnował idealną szansę, ale trudno się dziwić, że stracił głowę, skoro była to jego pierwsza sytuacja podbramkowa od... 22 września i meczu 9. kolejki z Wisłą Płock (1:2).

 

W pierwszej połowie krakowianie nie dopuszczali do zagrożenia w swoim polu karnym, ale mimo to potrzebowali szczęścia, by nie przegrywać. Już w 4. minucie przed stratą gola uchronił ich słupek, na który piłkę po centrostrzale Kamila Antonika sparował Michał Buchalik. Z kolei w 30. minucie bramkarza Wisły wyręczyła poprzeczka, którą mocnym uderzeniem z 30 metrów ostemplował Marko Vejinović.

 

Wiślakom animuszu i determinacji starczyło tylko na 45 minut. Po zmianie nie potrafili przeciwstawić się rywalom. Od początku drugiej połowy gra toczyła się na warunkach gości, którzy tuż po przerwie stworzyli sobie dwie dogodne okazje. Najpierw Lukas Klemenz i Rafał Janicki zlekceważyli Michała Nalepę i najniższy na boisku pomocnik Arki zatrudnił Buchalika celnym strzałem głową. Chwilę później chwili Nalepa wystąpił w roli podającego, ale po jego zagraniu z pięciu metrów fatalnie spudłował Antonik.

 

Tymi akcjami gdynianie odebrali gospodarzom resztki pewności siebie. Krakowianie popełniali błąd za błędem, a trzeciej okazji Arka już nie zmarnowała. Po stracie Janickiego w środku pola Azer Busuladzić błyskawicznie uruchomił na lewym skrzydle Nalepę, ten idealnym dośrodkowaniem obsłużył Macieja Jankowskiego, który podanie kolegi zamienił na gola "szczupakiem".

 

W tej akcji wszystkie grzechy wiślaków skupiły się jak w soczewce. Janicki popełnił fatalny błąd techniczny, tracąc piłkę w środku pola i dając rywalom szansę na przeprowadzenie kontrataku. Jankowski wbiegł w miejsce, w które nie zdążył wrócić Janicki, Vullnet Basha stracił strzelca z radaru, a Maciej Sadlok ani myślał zaasekurować kolegi. Jako ekswiślak, Jankowski stłumił radość z bramki, ale prawdopodobnie wbił gwóźdź do trumny Macieja Stolarczyka, który po siódmej porażce z rzędu może nie zachować posady.

 

Po stracie gola Wisła już się nie podniosła. W drugiej części gry Biała Gwiazda była kompletnie bezradna w ataku - po przerwie Steinbors na linii nie musiał interweniować ani razu. Gry nie ożywili ani Chuca, ani Jakub Błaszczykowski, który wrócił na boisko po dwóch miesiącach przerwy spowodowanej kontuzją. Nim "Kuba" zdążył wziąć udział w akcji zaczepnej, Wisła przegrywała 0:1. Potem nie potrafił dźwignąć przytłoczonego wizją kolejnej porażki zespołu.

 

Zwycięstwo Arki mogło być okazalsze, ale w 89. minucie Wiśle znów dopisało szczęście. Po strzale Vejinovicia z rzutu wolnego piłka otarła się o poprzeczkę bramki Buchalika. Golkiper Białej Gwiazdy tylko odprowadził futbolówkę wzrokiem - gdyby Serb uderzył nieznacznie niżej, Buchalik nie miałby szans na interwencję.

 

Arka zatrzymała na pięciu serię spotkań bez wygranej, a dzięki zwycięstwu przy Reymonta 22 po raz pierwszy w tym sezonie wydostała się ze strefy spadkowej. To też pierwsze zwycięstwo Arki pod wodzą Aleksandara Rogicia.

 

Wisła natomiast przegrała siódmy mecz z rzędu, co oznacza, że wyrównała niechlubny rekord klubu pod względem kolejnych porażek, który został ustanowiony na początku sezonu 2016/2017. Biała Gwiazda jest najgorszą drużyną PKO Ekstraklasy - ma tyle samo punktów co ostatnia w tabeli Korona Kielce (11) i identyczny jak ona bilans bramkowy (-12), ale kielczanie swój mecz 15. kolejki dopiero rozegrają.

 

Kibice Wisły stracili już cierpliwość do piłkarzy Stolarczyka. "Pajace! Pajace!" i "Macie biegać i się starać, a jak nie, to wyp***!" śpiewali po końcowym gwizdku, gdy zawodnicy podeszli pod trybuny. Oszczędzili tylko Jakuba Błaszczykowskiego, którego nazwisko skandowali.

 

Wisła Kraków - Arka Gdynia 0:1 (0:0)
0:1 - Jankowski 72'

 

Maciej Kmita