Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2019-10-22

12 lat czeka i wciąż czekać będzie Arka na zwycięstwo nad Lechią Gdańsk w Derbach Trójmiasta. Po znakomitym meczu z obu stron, wymianach ciosów i powrocie żółto-niebieskich do gry, święta wojna kończy się podziałem punktów i wynikiem 2:2.

 

Po pierwszej połowie fantastycznej gry, brakowało tylko bramek po obu stronach boiska. Po przerwie nie brakowało już niczego. Przewinień, goli, prowadzenia, powrotów, radości i niedosytu.

 

 

 

 

INDYK MYŚLAŁ O NIEDZIELI

“Skład mam w głowie, wiem na kogo chcę postawić” mówił 72 godziny przed meczem Aleksandar Rogić, który w Polsce jest krótko i może powinien poznać także znane nad Wisłą przysłowie: “Indyk myślał o niedzieli a w sobotę łeb..”. Jeszcze bowiem przed pierwszym gwizdkiem ze składu wyleciał filar, Frederik Helstrup, za którego pojawił się Luka Marić. Gdy ten drugi już w trakcie gry padł na murawę z urazem, bałkański trener mógł tylko łapać się za głowę, zastanawiając kto jeszcze jest gotowy na ten poligon doświadczalny. Szczęśliwie Marić na placu pozostał.

 

 

DYNAMIKA – WZORY I PRZYKŁADY

Ale już pierwsza akcja, gruchoczące kości i cierpiący Fila po starciu z Busuladziciem, zwiastowały zacięte, emocjonujące derby, które – należy to podkreślić - dobre były nie tylko z powodu zaciętości ale przede wszystkim przez jakość, pomysły i okazje bramkowe z obu stron. 45 minut przyniosło ich niezliczoną ilość. Zaczęli już w pierwszym kwadransie Haraslin i Udovicić, później okazje mieli Michał Nalepa z Arki i jego kolega z napadu Davit Skhirtladze. Żadna z nich nie wpadła do bramki nie dlatego, że strzały były złe, i - cytując klasyka – wszystko było złe. Nie. Po prostu wspaniałe zawody rozgrywali brakarze obu drużyn. Steinbors zgłosił nieprawdopodobną interwencję do TOP-u kolejki, wyciągając bardzo silny strzał Haraslina. W identyczny sposób zachował się Kuciak, kiedy Michał Nalepa miał 10 metrów do bramki, ale nie był w stanie Słowaka pokonać. To byłaby piękna lekcja fizyki z tematem „Dynamika – wzory i przykłady praktyczne”, na podstawie czasu reakcji obu bramkarzy przy interwencjach. Do pełnej satysfakcji brakowało tylko goli.

 

 

 

WZIĘLI SIĘ DO ROBOTY

 

Były prezes PZPN i znakomity przed laty napastnik Grzegorz Lato, powiedział kiedyś żartobliwie, że „nie ma dobrych bramkarzy, są tylko źle trafieni”. I możemy się założyć, że choć w szatni piłkarze obu zespołów tej wypowiedzi nie pamiętają, to jednak do tego „prawidła” się zastosowali. Wydawało się, że wszystko zakończy się klasycznym zwycięstwem Lechii. W ciągu dwóch minut na początku drugiej połowy, objawiła się „stara dobra Lechia” z zeszłego sezonu, do bólu brutalna w swym wyczekiwaniu, a później wygrywaniu kolejnych gier. Najpierw Flavio, trafiając w tym sezonie po raz pierwszy w lidze, w swoim 200. meczu w Ekstraklasie, a nieco ponad minutę później niewidoczny przez wiele fragmentów meczu Sobiech. Z wyrównanej gry, nagle zrobiło się 0:2.

 

USZANUJĄ TEN REMIS

I ilekroć widzieliśmy dobre postawy drużyn, z których nic nie wynikało. Ani zdobywanie goli, ani dopisywanie punktów. Podobny los – wydawało się – miał spotkać Arkę Gdynia, a w szczególności Michała Nalepę, który był wyraźnym liderem żółto-niebieskich. Pomocnik tchnął jednak nadzieję w serca 13 tysięcy kibiców przy Olimpijskiej, trafiając na 1:2 na kwadrans przed końcem meczu. Gdyby kilka minut później trafił w sytuacji, kiedy przedryblował trzech rywali, byłby bezdyskusyjnym bohaterem. Pod koniec meczu to Marko Vejinović pokazał, dlaczego w Gdyni zarabia najwięcej i czemu czasem można wybaczyć mu chimeryczną postawę. Najpierw sędzia dał mu argument doliczając 9 minut do podstawowego czasu gry. Potem sam Holender kopnął piłkę tak, że ta wpadła pod poprzeczkę bramki Dusana Kuciaka, wprawiając gospodarzy w euforię.

 

 

CZY WYBACZĄ SWOIM PIŁKARZOM


Jeden z wieloletnich kibiców Arki powiedział nam jeszcze przed meczem w ramach podcastu Znajomi ze Słyszenia, że byłby w stanie wybaczyć spadek do I-ligi, gdyby Arka wygrała wreszcie Derby Trójmiasta. Jakże się teraz musi czuć, kiedy odwleka się w czasie - już od 12 lat - zwycięstwo nad Lechią? W lidze w której każdy wygrywa z każdym, w której niespodzianki występują częściej niż korki w dniu pracującym o 16:00 w Gdańsku i Gdyni… Wciąż nie jesteśmy w stanie znaleźć jednego sensownego wytłumaczenia dla seryjnego braku zwycięstwa Arki nad Lechią choćby w jednym spotkaniu. Plaga niespotykana w żadnej innej lidze na najwyższym poziomie. Ale okoliczności wywalczenia remisu na pewno złagodzą gorycz braku zwycięstwa i w Gdyni zostaną odebrane niemal jak wygrana. Tym bardziej, ze piłka wpadała do siatki przed którą stał Kuciak aż trzykrotnie, lecz sędzia trafienia Skhirtladze nie uznał, dopatrując się faulu na bramkarzu Lechii.

 

Mecz Arki z Lechią był świetnym widowiskiem, w którym różnice poziomów i miejsc zajmowanych w tabeli nie były widoczne. Obrazki pokroju Filipa Mladenovicia, wychodzącego na drugą połowę z roztargnienia w koszulce Rafała Wolskiego, albo Davita Skhirtladze, który nie może złapać równowagi mając przed sobą tylko bramkarza Lechii, zagoszczą na stałe w domach trójmiejskich kibiców, opowiadane przed następnymi spotkaniami. Sam mecz natomiast zostanie zapamiętany jako być może nawet kandydat do najlepszych piłkarsko derbów ostatnich lat.

 

12. kolejka PKO Ekstraklasy: Arka Gdynia – Lechia Gdańsk 2:2 (0:0) Bramki: 75’ Nalepa, 90+9 Vejinović(Arka); 52’ Flavio Paixao, 54’ Sobiech (Lechia).

 

Skład Arki: Steinbors – Zbozień, Mahoma, Marić, Helstrup, Wawszczyk – Vejinovic, Nando (87' Siemaszko), Nalepa, Busuladzić (68’ Deja), Jankowski (58’ da Silva) , - Skhirtladze

 

Skład Lechii: Kuciak – Fila, Nalepa, Augustyn, Mladenović – Haraslin (65' Peszko) , Łukasik, Kubicki, Udovicić (czerwona kartka 90+10) – Paixao, Sobiech (73' Makowski)

 

Paweł Kątnik