Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2019-09-23

PKO Ekstraklasa. Arka Gdynia zdobyła pierwsze w sezonie punkty poza własnym obiektem. W Łodzi żółto-niebiescy rozbili ŁKS 4:1 (2:0). Koncertową partię przy Alei Unii Lubelskiej rozegrał Gruzin Dawit Schirtladze, który ustrzelił dublet i zanotował asystę. Dla łodzian to już siódma porażka z rzędu!

 

Gorąco pod bramką gospodarzy zrobiło się już po kilkudziesięciu sekundach spotkania, gdy gdynianie wykorzystali niezdecydowanie Artura Bogusza, wyściubili futbolówkę spod jego nóg, co pozwoliło Michałowi Nalepie oddać groźny, choć na szczęście łodzian niecelny strzał. W 7. minucie przyjezdni zrewanżowali się podobnym błędem, ale Jose Pirulo, tak jak chwilę później Jan Sobociński, nie zdołał oddać celnego strzału.

O ile początek spotkania należał do Arki, napędzającej błędami niemrawo wyprowadzającymi futbolówkę z własnej połowy ełkaesiaków, o tyle po chwili podopieczni Kazimierza Moskala zaczęli dochodzić do głosu. W 13. minucie po pierwszej tak składnej akcji bliski szczęścia był Daniel Ramirez (Pavels Steinbors nie bez problemów obronił płaski strzał Hiszpana), a zaraz po tym nad poprzeczką główkował po rzucie rożnym Kamil Juraszek.

 

I kiedy wydawało się, że łodzianie złapią w końcu właściwy rytm gry, Michał Nalepa ograł na prawym skrzydle dwóch piłkarzy ŁKS, a choć jego strzał obronił Arkadiusz Malarz, zaraz po tym pozostawiony na dziesiątym metrze bez opieki David Schirtladze kropnął do siatki i goście objęli prowadzenie.

 

Co na to ŁKS? W 27. minucie sprawy w swoje ręce postanowił wziąć Daniel Ramirez, który z futbolówką przebiegł pół boiska mijając przy tym trzech rywali, został powalony przed szesnastką Arki, a potem huknął celnie z wolnego, nie na tyle jednak by łotewski bramkarz gdynian nie zdołał odbić piłki. Pod koniec pierwszej połowy w dogodnej sytuacji znalazł się jeszcze dwukrotnie Jose Pirulo – najpierw fatalnie przestrzelił z kilku zaledwie metrów, a potem huknął z okolica narożnika pola karnego znacznie lepiej, niestety dla miejscowych – tylko w poprzeczkę.

 

Niewykorzystane sytuacje zemściły się na „Rycerzach Wiosny” jeszcze w pierwszej połowie. Żal było patrzeć na to jak arkowcy wchodzą w defensywę łodzian niczym w przysłowiowe masło, a David Schirtladze z bliska po raz drugi pokonuje Arkadiusza Malarza. ŁKS grał źle. Poza wieloma niedokładnościami w oczy rzucał się brak „kompaktowości” zespołu trenera Kazimierza Moskala i ogromne, jak na pierwszą odsłonę zawodów, odległości pomiędzy formacjami.

 

W przerwie szkoleniowiec beniaminka w miejsce Macieja Wolskiego wprowadził Michała Trąbkę, a ŁKS rzucił się do odrabiania strat. W 50. minucie bramkarz Arki w świetnym stylu obronił strzał z dystansu Daniela Ramireza, ale sto dwadzieścia sekund później był już bezradny. Jan Grzesik wreszcie odważnie wpadł w pole karne i chociaż prawdopodobnie był faulowany, futbolówka znalazła się pod nogami Rafała Kujawy. Pierwszy strzał napastnika Pavels Steinbors co prawda zatrzymał, ale dobitka okazała się skuteczna.

 

Ełkaesiacy ruszyli do przodu i bardzo szybko nadziali się na kontrę. Michał Nalepa precyzyjnym uderzeniem w długi róg sprowadził łódzkich piłkarzy (i kibiców) na ziemię, a na deski rzucił bezradnych łodzian Maciej Jankowski na nieco ponad kwadrans przed końcem meczu. Po czwartej bramce dla gości niektórzy kibice opuścili stadion i to chyba najlepszy komentarz postawy beniaminka w sobotnie popołudnie.

 

 R. Piotrowski