Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2019-02-18

Piłkarze Arki z drugą porażką w tym roku kalendarzowym. Gdynianie polegli w Sosnowcu z Zagłębiem 2:3. Postawę drużyny Zbigniewa Smółki obrazuje fakt, że najlepszym jej zawodnikiem był Pavels Steinbors, który puścił trzy gole.

 

Przed meczem największe obawy budził fakt, że ze środka pola wypadli dwaj niezastąpieni zawodnicy. Za cztery żółte karki pauzowali Adam Deja i Michał Janota. Jak wiele znaczy drugi z wymienionych, to wie każdy, ale i pierwszy jest bardzo ważną postacią w układance Zbigniewa Smółki. Odkąd wskoczył do podstawowej jedenastki, miejsca już nie oddał. Tymczasem początek wyglądał naprawdę obiecująco. Wystarczyło dziewięć minut i już po rzucie rożnym ładnym wolejem bramkę zdobył Damian Zbozień. Istotną rolę odegrał Maciej Jankowski, bo to on wygrał walkę w powietrzu i przedłużył dośrodkowanie Michała Nalepy. A Zbozień uderzył tak, jakby wcielił się w Janotę. Elegancki, wymierzony strzał w kierunku dalszego słupka dał żółto-niebieskim prowadzenie.

 

PRZEWAGA ZAGŁĘBIA

Problem tylko w tym, że na kolejne dobre elementy gry podopiecznych Smółki trzeba było czekać do doliczonego czasu gry. I znów nie była to składna akcja zespołu, a zryw indywidualny. Luka Zarandia zaimponował szybkością, został powalony na skraju pola karnego, sędzia wspomógł się jeszcze weryfikacją wideo i podyktował rzut karny. Zbozień pewnie powiększył swój dorobek bramkowy. To był doliczony czas gry, a w między czasie - od pierwszego gola dla Arki - przez blisko pół godziny na boisku dominowało Zagłębie. Najlepszym dowodem była bramka Zarko Udovicicia z 38. minuty, ale tak naprawdę przez większą część pierwszej połowy gospodarze robili na boisku dużo lepsze wrażenie od gości. Zupełnie nie radziła sobie defensywa gdynian. Dużo problemów stwarzał żółto-niebieskim Vamara Sanogo, szarpał też Szymon Pawłowski i pewnie gdyby nie świetna dyspozycja Pavelsa Steinborsa, do przerwy goście nie prowadziliby 2:1, a remisowali lub nawet przegrywali.

 

PAWŁOWSKI KATEM ARKI

Przewaga gospodarzy potwierdziła się po przerwie. Steinbors robił, co mógł, dwoił się i troił, ale im dłużej Zagłębie atakowało, tym bardziej krucha była obrona Arki. Prędzej czy później to musiało skończyć się golem dla sosnowiczan. Na pierwszego gospodarze czekali nieco ponad kwadrans. Szymon Pawłowski przypomniał sobie, co potrafił robić w swoich najlepszych latach. W 61. minucie na raty pokonał Steinborsa i doprowadził do wyrównania. Dwadzieścia minut później Zagłębie miało już niemal wszystko, czego chciało. Georgios Mygas został sfaulowany w polu karnym przez Adama Marciniaka, arbiter znów pomógł sobie VAR-em, i znów podyktował "jedenastkę". Do piłki podszedł Vamara Sanogo, ale fatalnie przestrzelił. Arka wróciła z dalekiej podróży, napastnik rywali podał żółto-niebieskim tlen.

 

Czego nie potrafił zrobić Sanogo, zrobił jednak Pawłowski. Skrzydłowy wziął na siebie odpowiedzialność, miał przy tym trochę szczęścia, bo po jego strzale piłka otarła się o nogę jednego z obrońców i wylądowała idealnie pod poprzeczką. Steinbors mógł tylko odprowadzić ją wzrokiem, nie miał prawa obronić tego uderzenia.

 

KOLEJNY SŁABY MECZ

Gdynianie próbowali jeszcze rozpaczliwie odrobić straty, ale braki kadrowe w zespole Smółki były aż nadto widoczne. Jeżeli bronią na dobrze grających sosnowiczan miał być Jan Łoś, to Arka musiała wrócić do Gdyni bez punktów. To kolejne spotkanie, w którym żółto-niebieskim brakowało pomysłu na grę. Tylko częściowym usprawiedliwieniem mogą być absencje Janoty i Dei. Jeżeli gra się z najsłabszą drużyną w lidze, która nie wygrała od 20 października, to nie można sobie pozwolić na tak beznadziejną dyspozycję.

 

Tymoteusz Kobiela