Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2019-02-11

Dyscyplina, ale z kunsztem i nutą fantazji Zbigniewa Smółki, kontra włoska, chłodna kalkulacja Gino Letteriego. Tak zapowiadało się pierwsze spotkanie rundy wiosennej Ekstraklasy w Gdyni.

 

W przedmeczowych wypowiedziach obaj trenerzy chwalili swoje zespoły za pracę, którą wykonali w okresie przygotowawczym. Zarówno, Arka jak i Korona podczas obozów w Turcji nie poniosły porażki. Szkoleniowcy podkreślali też rangę tego spotkania, bowiem zwycięstwo na otwarcie rundy niewątpliwie dobrze wprowadza w dalszą część sezonu.

 

Pierwsze dwadzieścia minut meczu było grą na wybadanie. Obie ekipy naładowane energią próbowały atakować, jednak potwierdziły się słowa obu trenerów dotyczące wzajemnego szacunku i chłodnej głowy na boisku. Groźniejsza była Korona, która kilkukrotnie stworzyła sobie dogodne sytuacje do oddania uderzenia na bramkę Pavelsa Steinborsa. Wraz z upływem czasu gra niewiele się zmieniała. Duża intensywność i tempo gry gdynian mogą cieszyć, bo świadczy to o dobrym przygotowaniu motorycznym zespołu z Gdyni. Jednak widać, nad czym trener Smółka musi jeszcze z drużyną popracować. Dyscyplina taktyczna w Arce na razie kuleje…

Stałe fragmenty gry, czyli wszystko po staremu

27. minuta i można by rzec – powtórka z rozrywki z rundy jesiennej. Rzut rożny dla Korony i osamotniony Felicio Brown Forbes mocnym uderzeniem głową pakuje piłkę pod poprzeczkę. Czy to się kiedyś zmieni? Arka to drużyna, która w tym sezonie podarowała przeciwnikom najwięcej bramek po stałych fragmentach gry.

 

Na pierwszą zaczepną akcję Arki kibice musieli czekać do 30. minuty, kiedy to Luka Zarandia pomknął prawym skrzydłem i po wygraniu pozycji z obrońcą oddał strzał na bramkę Michała Miśkiewicza. Ten impuls widocznie był potrzebny, bo w kolejnych minutach gdynianie rozkręcili się i kilkukrotnie napędzili strachu ekipie Letteriego. W jednej z akcji obrońcy Korony musieli nawet wybijać piłkę z linii bramkowej.


Jednak gola do szatni zdobyli goście. Oliver Petrak został powalony w polu karnym przez słabo grającego, debiutującego w Arce Maksymiliana Banaszewskiego, a Adnan Kovacević pewnie wykorzystał jedenastkę.

Nieme kino przy Olimpijskiej

Na drugą połowę zawodnicy Arki wyszli zdecydowanie bardziej zmotywowani. Korona, szanując korzystny wynik, cofnęła się do obrony, wyczekując, co zaproponują podopieczni trenera Smółki. W zespole gospodarzy najjaśniejszą postacią był Michał Janota. Grający przeciwko swojemu byłemu klubowi często wygrywał pojedynki oraz kontrolował tempo gry.

 

Sporo ożywienia wniosły zmiany przeprowadzone przez trenera Smółkę. Niedługo po wejściu na boisku wysoką formę z okresu przygotowawczego potwierdził Rafał Siemaszko, który świetnie odnalazł się w polu karnym i po dograniu Adama Dei mocnym uderzeniem umieścił futbolówkę w siatce. Jednak kolejne minuty spotkania nie przyniosły zmiany wyniku. Szarpana gra sprzyjała gościom, bowiem czas w tym wypadku działał na ich korzyść.

 

Niestety, piłkarze Arki nie zrobili prezentu swojemu miastu na 93. rocznicę jego istnienia. Bezbarwna gra, brak pomysłu w ofensywie... Korona w tym spotkaniu również nie zaprezentowała pięknego futbolu, ale wykorzystała swoje sytuacje, jednocześnie dobrze utrudniając grę gdynianom. To wystarczyło do wygranej.

 

Arka Gdynia – Korona Kielce 1:2 (0:2)

 

Bramki: Siemaszko (74.), – Brown Forbes (28.), Kovacević (45.+4. karny)

 

Maciej Filip